Córka zwołała nas na wspólny posiłek, by podzielić się radością. Po kolacji wyprosiliśmy ją i zięcia z domu.

twojacena.pl 1 miesiąc temu

Córka zebrała nas przy stole, by podzielić się radosną nowiną. Po kolacji wypędziliśmy ją i zięcia z domu.

Dzisiejsza młodzież jest dla mnie zupełnie niezrozumiała. Zdaje się, iż zdrowy rozsądek dawno wyszedł u nich z mody. Nasza córka, Weronika, zorganizowała niedawno rodzinny obiad — niby zwykły, świąteczny, z sałatkami, tortem i świecami. Zaprosiła wszystkich — mnie, męża, naszego wnuka i swojego męża. Mieszkamy razem w zwykłym trzypokojowym mieszkaniu na peryferiach Poznania. Życie w takim ścisku to już i tak nie lada wyzwanie. A tu…

Gdy Weronika i Tomek wzięli ślub, od razu przyjęliśmy ich pod swój dach. Tak się złożyło — zaszła w ciążę, ślub był pospieszny, wszystko stało się gwałtownie i bez większego zastanowienia. Nie osądzaliśmy, pomogliśmy, jak mogliśmy, i zaproponowaliśmy, by z nami zamieszkali, żeby odłożyli na własne mieszkanie. Mówiliśmy: „Zbierajcie pieniądze, choćby na wkład własny pod kredyt. Rozumiemy, ale gdy wnuk podrośnie, będzie jeszcze ciaśniej”.

Kiwał głową, niby się zgadzali. A w praktyce — zero inicjatywy. Same obietnice i gadanie, a efektów — żadnych. Żyją jak dzieci u rodziców, a choćby podziękowania nie usłyszysz. Cierpimy w milczeniu, choć i nam, starszym, przydałby się spokój, porządek. Ale dla córki — znosimy.

I oto siedzimy przy świątecznym stole. Weronika uśmiecha się, oczy jej błyszczą. Wymieniliśmy z mężem spojrzenia: „Może jednak postanowili się wyprowadzić?”

Ależ skąd. Weronika unosi kieliszek, spogląda na nas i oznajmia:

— Mamo, tato… Jestem w ciąży!

Zakręciło mi się w głowie. Zamarłam, patrząc na nią, nie wierząc własnym uszom. Ziemia zdała się usuwać spod nóg. Chciało mi się śmiać z bezsilności albo rozpłakać. Jeszko jedno dziecko? W tym ciasnym mieszkaniu? Gdzie tu…

— Weronika, czy ty w ogóle rozumiesz, co robisz? — spytał cicho, ale stanowczo mój mąż. — Gdzie będziecie mieszkali we sześcioro? Czy myślisz, iż dalej będziemy wam służyć za niańki?

A ona choćby się nie zmieszała. Widocznie spodziewała się, iż rzucimy się jej na szyję z gratulacjami. Ale tak się nie stało.

— Myślałam, iż się ucieszycie… — wyszeptała, a Tomek od razu wtrącił:

— Liczyliśmy na wsparcie, a wy od razu na wojenną ścieżkę. To przecież nasza rodzina!

— Wasza? — nie wytrzymałam. — A my kim jesteśmy? Służącymi? Sponsorami? Prosiliśmy: oszczędzajcie na własne mieszkanie! A wy… kolejne utrzymanie, wybaczcie, ale my już nie damy rady.

Po kolacji nikt się do nikogo nie odezwał. Weronika nazajutrz choćby nie przywitała się. Urażeni. Na nas. Że nie skakaliśmy z radości. Że nie byliśmy w euforii na myśl o kolejnym dziecku, kolejnych nocach bez snu, kolejnym wózku w korytarzu, kolejnym powodzie do przesuwania mebli.

Porozmawialiśmy z mężem. Spokojnie. Twardo. Postanowiliśmy: dość. Nie możemy i nie chcemy już poświęcać swojego życia, swojej starości, swojego spokoju. Mają prawie trzydzieści lat. Czas dorosnąć.

Podeszłam do córki i powiedziałam wprost:

— Weronika, kochamy was. Ale jesteście dorośli. Chcecie drugie dziecko? Świetnie. Tylko wychowujcie je we własnym domu. Nie możemy już być waszym wsparciem na każdy wypadek.

Zapłonęła gniewem. Oskarżyła nas o okrucieństwo, iż „tak się z dziećmi nie postępuje”. Ale przepraszam bardzo, już postępowałam — gdy niańczyłam ich synka, gdy oddawałam emeryturę na pieluchy, gdy gotowałam im zupy i prasowałam koszule. Teraz — koniec.

Spakowali manatki, wynajęli mieszkanie. Wyszli obrażeni. A my zostaliśmy — w naszym trzypokojowym. W ciszy. Z poczuciem, iż postąpiliśmy słusznie, choć trudno. Ale czasem, by ktoś dojrzał, trzeba go puścić. choćby jeżeli to twoje własne dziecko.

Idź do oryginalnego materiału