Tak się zdarza…
Nikt na świecie nie oczekiwał przyjścia Marcinka. Przyszedł jednak. Obwieścił swoje przybycie głośnym krzykiem, domagając się jedzenia, uwagi i troski. Matka zaś… Matka uciekła, chwiejącając się ze słabości, ledwie dwa dni po porodzie. Zniknęła w nieznanym kierunku, nie czując najmniejszej więzi z maleńką istotą ani nie pragnąc wziąć odpowiedzialności za jego życie. Miała zaledwie dziewiętnaście lat, jedyną bliską osobę – babcię – straciła rok wcześniej. Później był chłopiec, wiele obiecujący, ale ją porzucił. Opuścili ją wszyscy! Rodzice w dzieciństwie, gdy samochód wypadł z drogi, babcia, która tak kochała swoją dziewczynkę, też niedawno odeszła… Ojciec był wychowankiem domu dziecka, a matka miała siostry, jednak te mieszkały od dawna w Anglii z własnym ojcem, jej dziadkiem, nie utrzymując kontaktu.
Jakaś dziwaczna historia, pełna uraz, gniewu, jakichś podziałów… Początkowo wcale jej to nie obchodziło. Później, gdy babci zupełnie przyplątało się zdrowie i trafiła do szpitala, nie miała głowy do dawnych spraw.
W tym roku miała skończyć technikum, koledzy z klasy właśnie pisali prace dyplomowe, ona zaś… Cóż, nic straconego. Jakoś sobie poradzi, ale tylko sama! Dziecko to zaś przytłaczające. Ogromnie ciężkie! Praktycznie niemożliwe. A przecież sama ledwo daje radę – czemu tego nie rozumieją? Więc zostawiła swoje niemowlę, może ktoś mu pomoże. Tak jak kiedyś pomogli jej tacie. Ci ludzie wciąż przychodzą, gadać coś, a kim są, po co – nie wiadomo. I cóż z nich… Jak tylko wrócą jej siły, wtedy… pójdzie dalej.
Lecz Marcinek nie potrzebował mamy później. Potrzebował jej teraz, właśnie w tej chwili! Przycisnąć policzek do matczynej piersi, napić się jej mleka, poczuć bicie jej serca…
Brakowało jednak matczynego ciepła, więc było strasznie i samotnie. Płakał, pragnąc mamy. Brały go zaś ciągle inne ręce, obce dłonie. Karmiono go mlekiem, ale to nie było mamine mleko, więc maleńki brzuszek wciąż bolał i kręciło się w nim. Sen był niespokojny, w oczekiwaniu… choćby przez ten zaniepokojony wypoczynek niemowlę rozpoznałobyłoby głos mamy. ale głosy były obce.
Mały Marcinek potrafił czekać. Wyglądał matekynych rąk, ciepła jej ciała, smaku jej mleczka i prawdopodobnie modlił się do swych niemowlęcych bóstw całym swoim jestestwem, choćby sapnięciem malutkiego noska.
A bóstwa go wysłuchały. Ordynator szpitala, łagodna niewiasta o dobrym sercu, nie potępiała dziewczęcej matki, ale pogodzić się z myślą, iż ten śliczny aniołek został bez mamy, nie mogła.
Wykorzystała wszystkie swoje znajomości i dowiedziała się wszystkiego o mamie Marcinka, znalazła adres rodziny matki i pradziadka Marcinka w dalekiej Anglii, skontaktowała się z nim i długo rozmawiała przez wideorozmowę. Opowiedziała o nieszczęsnej, osamotnionej wnuczce, której nikt nie może pomóc w tym świecie, i o malutkim chłopczyku, który życia choćby nie zaczął, a już jest nikomu niepotrzebny.
Dziadek nie mógł przyjechać tak daleko, ale przybyły obie ciocie, siostry matki. Chora mama Marcinka leżała w swoim mieszkaniu. Gwałtownie bolał ją i płonął biust, mleko prawie nie wypływało, miała gorączkę. Długo nie mogła pojąć, co się dzieje, kim są te osoby i czego chcą. Lekarz z pogotowia odwiózł młodziutką matkę do szpitala, gdzie pielęgniarki delikatnie, ale stanowczo, nie zważając na jej łzy i sprzeciw, odciągnęły resztki mleka z piersi, obniżyły temperaturę i przyniosły Marcinka. Ten wpatrywał się w nią swymi oczętami, marszczył nosek i krzywił buzię. Czy rozpoznała syna? Oczywiście, iż rozpoznała. Wzięła go na ręce. Znaczyło to, iż już nie puści.
Potem wypisano ją ze szpitala i dwie głośno rozprawiające ciocie zabrały ją z synkiem do domu. Jakimś cudem już stała tam kołyska, komód wypełnił się pieluszkami i malutkimi ciuszkami… Ciocie z nią rozmawiały, karmiły ją znajomymi kluskami z serem, które nazywały makaronem. Ale nie ma znaczenia, jak wszystko nazywają, ważne, iż nie jest już sama. Ważne, iż jest ktoś, kto pyta:
– Jak się czujesz? Jadłaś? Piłaś? Pij więcej herbaty z mlekiem, od tego i u ciebie przybędzie mleka. Może się prześpisz trochę? Siedziałaś długo z Marcinkiem nocą, nie wyspałaś się…
Czy myślicie, iż to opowieść o chłopcu Marcinku, o jego matce, młodej i nierozważnej? Ach nie, skądże. To opowieść o ordynator i wszystkich czułych ludziach, którzy wykonują nie tylko swe zawodowe obowiązki, ale czynią odrobinę więcej. I ta “odrobina więcej” ratuje życia, splata losy oraz daje
I tak się zdarzało…
Nikt nie spodziewał się Tymka na tym świecie. ale przyszedł. Odezwał się głośnym płaczem, żądając jedzenia, czułości, troski. A matka… Matka uciekła, chwiejąc się od wycieńczenia, ledwie dwa dni po porodzie. Zniknęła bez śladu, nie czując więzi z maleńkim zawiniątkiem i nie pragnąc odpowiedzialności za jego istnienie. Miała zaledwie dziewiętnaście lat, jedyna bliska dusza – babcia – odeszła rok wcześniej. Był chłopak, wiele obiecywał, ale porzucił. Wszyscy ją opuścili! Rodzice w dzieciństwie – samochód wywrócił się, babcia, która tak kochała swą dziewczynkę, też niedawno odeszła… Ojciec był z domu dziecka, matka zaś miała siostry, ale te od dawna mieszkały we Włoszech z dziadkiem i zerwały kontakt.
Jakaś dziwaczna historia pełna żalów, gniewu, sporów… Z początku ją to nudziło, ale gdy babci pogorszyło się i trafiła do szpitala, nie było czasu w opowieści.
Tego roku miała ukończyć technikum, koledzy z grupy piszą prace dyplomowe, a ona… Nic, da radę sama, ale tylko sama! Dziecko to ciężar. Ogromny! Niemal nie do udźwignięcia. A jej i tak jest ciężko, czemu nikt tego nie pojmuje? Zostawiła więc swego maluszka, może ktoś mu pomoże. Jak niegdyś ojcu. A oni ciągle nachodzą, coś ględzą, ale kim są, po co – nie wiadomo. Niech tam… Jak siły wrócą, jakoś pociągnie dalej…
Tymek zaś potrzebował mamy nie później. Potrzebował jej teraz, natychmiast! Przytulić policzek do jej piersi, napić się mleka, poczuć bicie jej serca…
Lecz nie było matczynej czułości, więc bał się i czuł samotność. Płakał, wołał mamę. A podnosili go wciąż inni, obcy ludzie. Karmili mlekiem, ale nie matczynym, więc ból i kolki dręczyły malutki brzuszek. Sen był niespokojny, w wyczekiwaniu… choćby przez ten płaczliwy sen maluszek poznałby głos mamy. A głosy były obce.
Mały Tymek umiał czekać. Czekał na matczyne dłonie, ciepło jej ciała, smak jej mleka, i pewnie modlił się do swych niemowlęcych bogów całym jestestwem, choćby posapywaniem malutkiego noska.
I bogowie usłyszeli. Ordynatorka szpitala, kobieta o złotym sercu, nie potępiła młodej matki, ale nie mogła pogodzić się z losem słodkiego aniołka bez mamy.
Wykorzystała wszelkie kontakty i dowiedziała się wszystkiego o matce Tymka, odnalazła adres dziadka w dalekich Włoszech, połączyła się przez wideorozmowę. Opowiedziała mu o nieszczęśliwej, samotnej wnuczce, której nikt nie podał ręki, i o malutkim chłopcu, jeszcze nieżyjącym, a już nikomu niepotrzebnym.
Dziadek nie mógł już jechać tak daleko, ale przyjechały obie ciotki, siostry matki. Chora Kasia leżała w domu. Jej pierś paliła nie do wytrzymania, mleko niemal nie schodziło, gorączka rosła. Długo nie pojmowała, kto to jest i czego chce. Lekarz z karetki zabrał młodą matkę z powrotem do szpitala, gdzie pielęgniarki delikatnie, ale stanowczo, mimo jej płaczu i sprzeciwu, odciągnęły resztki pokarmu, zbijały temperaturę i przyniosły Tymka. Ten patrzył na nią uważnie swymi oczętami, marszczył nosek i krzywił buzię. Poznała syna? Oczywiście, iż poznała. Wzięła go na ręce. To znaczyło, iż już nie puści.
Później wypisano ją ze szpitala i dwie hałaśliwe ciotki zawiozły ją z synem do domu. Tam jakimś cudem już stała kołyska, szuflady pełne były pieluszek i malutkich ubranek… Ciotki rozmawiały z nią, karmiły znajomymi makaronami z serem, które nazywały pastą. Mniejsza, jak wszystko nazywają – ważne, iż nie jest już sama. Ważne, iż ktoś pytał:
– Jak się czujesz? Jadłaś? Piłaś? Pij więcej herbaty z mlekiem, to ci pokarmu przybędzie. Może się zdrzemniesz? Nocą długo czuwałaś z Tymkiem, senna jesteś…
Pewnie myślicie, iż to opowieść o Tymku czy jego młodej, zagubionej mamie? Ależ nie. To opowieść o ordynatorce i wszystkich wrażliwych ludziach, którzy nie tylko spełniają obowiązki, ale robią odrobinę więcej. I ta “odrobina więcej” ratuje życia, splata losy i daje ludziom szczęście. Ta “odrobina więcej” stała się szczęściem dla malutkiego człowieka i jego młodej mamy. Gdybyśmy wszyscy robili odrobinę więcej niż nakazuje obowiązek, nie przechodzili obojętnie wobec cudzej niedoli – wyobraźcie sobie, jak piękniejszy stałby się świat!
**I Tymek, teraz syty i biały jak śmietana, już choćby nie pamiętał czasu, gdy jego brzuszek był głodny, a noc pełna strachu.**