„Czemu to ja mam się nią zajmować? Przecież to Wojtek jest ukochanym synem, niech pomaga”: dlaczego odmówiłam opieki nad chorą matką

polregion.pl 1 tydzień temu

**Dziennik**

Od dawna wiedziałem jedno: w rodzinach, gdzie jest więcej niż jedno dziecko, zawsze ktoś jest „ulubieńcem”, a ktoś inny – „tym zbędnym”. Tego pierwszego kocha się bezgranicznie, tłumaczy każde przewinienie, chroni i wspiera. Drugiego zaś obarcza się winą za wszystkie rodzinne nieszczęścia. U nas było dokładnie tak.

Mama uwielbiała mojego młodszego brata, Wojtka. A ja? Ja byłam tym „dzieckiem przez pomyłkę”. Kiedyś w gniewie rzuciła mi: „Gdyby nie ty, nie rozwiódłabym się z twoim ojcem”. Te słowa wryły się we mnie na zawsze. choćby po latach nie potrafię o nich zapomnieć. Wtedy nie rozumiałem, jak można mówić coś takiego własnemu dziecku. Przecież nie prosiłem, żeby mnie rodzić. Nie moja wina, iż się urodziłem. Ale mama najwyraźniej uważała inaczej.

Po rozwodzie oddała mnie pod opiekę dziadkom ze strony ojca. Miałem siedem lat. Nagle znalazłem się w obcym domu, bez matki. Babcia i dziadek byli dla mnie dobrzy. Stali się moją prawdziwą rodziną. A mama? Cały ten czas była przy Wojtku. Opiekowała się nim, biegała za nim, wyciągała z tarapatów, choćby gdy dorosły już mężczyzna wpakował się w jakieś podejrzane interesy. Spłacała jego długi, ratowała przed policją, poprawiała reputację.

Później sprzedała swoje duże, czteropokojowe mieszkanie w centrum Warszawy, żeby kupić mu nowe. Dowiedziałem się o tym przypadkiem, od znajomych. choćby przez myśl jej nie przeszło, żeby pomyśleć o mnie. Włożyła w niego wszystko – miłość, pieniądze, nerwy. A o mnie zapomniała, jakbym nigdy nie istniał.

Od lat mieszkam w innym mieście. Ożeniłem się, wychowałem córkę. Teraz mamy już wnuka – nasza Kasia urodziła chłopca i mieszka w mieszkaniu, które odziedziczyła po moich dziadkach. Żyjemy spokojnie, w zgodzie, nikomu nic nie winni. Matka nie utrzymywała ze mną kontaktu. Ja też nie szukałem. Po co, skoro jesteśmy sobie obcy?

A potem stało się coś, co wszystko zmieniło.

Mama złamała szyjkę kości udowej. W szpitalu powiedzieli, iż potrzebna jest operacja – płatna. I wiecie, kto za nią zapłacił? Ja. Tak, ja. Z własnych pieniędzy. Bo mimo wszystko to moja matka. Nie chciałem, żeby cierpiała.

Ale po operacji okazało się, iż potrzebuje długiej rehabilitacji i ktoś musi przy niej zostać – gotować, sprzątać, wozić na wizyty.

I wtedy Wojtek niespodziewanie „podrzucił mi piłkę”. Dzwonił, namawiał, potem naciskał: „Musisz! Jesteś jej dzieckiem!”.

Odmówiłem.

I zaczęło się… Oboje – mama i brat – rzucili się na mnie. Oskarżali. Wypominali dawne urazy, które rzekomo im zadałem. Matka mówiła: „Urodziłam cię, wychowałam!”, a ja słuchałem i myślałem: co adekwatnie we mnie wychowała? Oddała obcym i zapomniała? Miłość, troskę, czułość – wszystko dostała tylko jedna strona. Tylko Wojtek.

Więc dlaczego teraz, gdy jest jej ciężko, nagle mnie sobie przypomniała? Gdzie ja byłem w jej życiu wcześniej?

Nie wytrzymałem i powiedziałem wprost:

– Mamo, dokonałaś wyboru. Postawiłaś na jedno dziecko, włożyłaś w nie wszystko. A drugie odrzuciłaś. Teraz czas zbierać plony. Masz swojego ulubieńca. Jest silnym, dorosłym mężczyzną. Niech się teraz tobą zajmuje. Ja nie jestem już tamtym chłopcem, któremu można powiedzieć „musisz”. Nikomu nic nie jestem winien.

Nie spodobało im się to. Zaczęli mnie obrażać. Mówili, iż jestem bez serca, okrutny, niewdzięczny. Ale we mnie nic już nie drgnęło.

Nie czułem winy. Tylko gorycz. Gorycz, iż nasza rodzinna historia potoczyła się tak niesprawiedliwie.

Teraz mama leży w ośrodku rehabilitacyjnym. Wojtek odwiedza ją, kiedy może. A ja? Żyję swoim życiem. Czasem śni mi się babcia – ta, która mnie przygarnęła, ocierała łzy i czytała bajki. Tylko ona naprawdę była mi matką.

Niech mówią, iż chowam urazę. To prawda. Nie jestem święty. Ale nie zamierzam znów oddawać siebie tym, którzy raz już mnie odrzucili.

**Lekcja? Rodzina to nie krew, ale ci, którzy są przy tobie, gdy nikt inny już nie jest.**

Idź do oryginalnego materiału