Do naszego biura przyszła nowa pracownica – Wiola – i… zakochałem się. Mam 55 lat, żonę i dorosłe dzieci, a jednak w sercu czuję się jak dwudziestolatek. Od miesięcy myślę tylko o jednym: zostawić wszystko i zacząć nowe życie u boku Wioli. Ale czy w tym wieku naprawdę warto burzyć cały dotychczasowy świat?

przytulnosc.pl 2 dni temu

Przez większość życia nie zastanawiałem się, czy czegoś mi brakuje. Żyłem spokojnie, bez większych wzlotów czy upadków. Ale teraz? Teraz czuję, iż potrzebuję zmian. Mam 55 lat, ale to przecież nie starość – jeszcze nie pora, by rezygnować z marzeń i emocji.

Z żoną jesteśmy małżeństwem od trzydziestu lat. Poznaliśmy się pod koniec lat 80., pobraliśmy się, bo była już wtedy w ciąży. Mamy dwoje dzieci – syn ma prawie 30 lat, córka 25 – każde z nich założyło już własną rodzinę i mieszka w innym mieście.

Nie pamiętam z naszego małżeństwa romantycznych chwil. Nasze życie toczyło się jakby obok siebie. Mamy zupełnie inne zainteresowania – ja kocham las, wędrówki, kajaki, a żona lubi plażę, ciepło, przetwory i telewizję. Różni nas gust, temperament, podejście do życia. Ja jestem spokojnym introwertykiem, ona impulsywną choleryczką. Przez lata po prostu to akceptowałem – dzieci, rodzina, znajomi, obowiązki… Ale gdy spotkałem Wiolę, wszystko się zmieniło.

Wiola zaczęła pracę w innej filii firmy jakieś pół roku przed naszym poznaniem. Dopiero na firmowym jubileuszu, który zorganizował nasz szef, zamieniliśmy ze sobą kilka zdań. A potem już nie mogliśmy przestać rozmawiać. Tańczyliśmy, śmialiśmy się, a ja miałem wrażenie, iż znowu mam 20 lat. Wiola to dokładnie mój typ – drobna, zgrabna, naturalnie ładna. I najdziwniejsze: kocha te same rzeczy co ja – góry, wędki, wyprawy pod namiot, starą muzykę, dobre kino. Mówiła o tym bez żadnego udawania – po prostu taka jest.

Po tamtym wieczorze przeniosła się do naszego działu. Nikt się jeszcze nie domyśla, iż mamy romans. Od roku spotykamy się u niej w domu. Nie, to nie żaden „kryzys wieku średniego” z młodszą kobietą – Wiola ma 48 lat, tylko kilka lat mniej od mojej żony. Ale między nami jest porozumienie, pasja, radość.

W domu? Cisza. Wracam wieczorem, żona ogląda seriale. „Cześć”, „Cześć, kolacja na kuchence”. Patrzę na nią i wiem, iż nie czuję nic. choćby jej sposób jedzenia mnie drażni. Tylko współczuję jej jako osobie, z którą przeżyłem trzy dekady. Ale miłości nie ma. I nie będzie.

Myślę o tym, by jej powiedzieć. Zebrać rzeczy i odejść. I może choćby nie zauważy mojej nieobecności – tak bardzo zatopiła się w swoim świecie. Ale boję się. Nie o siebie – o Wiolę. Jak ludzie zareagują? Plotki, krzywe spojrzenia. Ona zostanie nazwana tą, która rozwaliła rodzinę, ja – „stary dziad, co zwariował”. Ale nie mogę dalej tak żyć. To nie życie, to wegetacja. A ja wreszcie poczułem, czym jest prawdziwa miłość.

Po spotkaniach z Wiolą nie chcę wracać do domu. Praca to teraz jedyna rzecz, która mnie cieszy, bo tam ją widuję. Wieczorami znów się spotykamy – na chwilę, na godzinę, ale to te godziny dają mi siłę.

Chciałbym odejść i żyć z Wiolą. Spać obok niej, budzić się razem i razem chodzić po górach. Już planujemy wspólną przyszłość. Ale jedno pytanie ciągle mnie trzyma: co dalej? Czy warto wszystko rzucić? Czy warto być szczęśliwym… za taką cenę?

Idź do oryginalnego materiału