Z każdym dniem w naszym domu coraz częściej wybuchają kłótnie – nie między mną a mężem, ale przez zięcia. Ten człowiek, którego moja córka wybrała na męża, okazał się leniwy i kompletnie nieodpowiedzialny. Od ponad roku nie ma stałej pracy – dorabia tu i ówdzie, a resztę czasu spędza w domu. Córka sama ciągnie cały dom i wychowuje dwójkę maluchów, będąc na urlopie macierzyńskim. A on? Po prostu istnieje.
Oczywiście, córka nie może pracować na pełen etat – młodsze bliźniaki wymagają ciągłej opieki. Zaoferowałam pomoc. Ale pod warunkiem. Twardym i konkretnym: nie dam ani grosza, dopóki nie rozwiedzie się z tym pasożytem. Bo pomagając jej, w pewnym sensie utrzymuję też jego. A nie mam zamiaru finansować czyjegoś lenistwa.
Od początku nie podobał mi się Robert. Miałam nadzieję, iż to minie, iż się opamięta. Ale niestety – wzięli ślub. Młodość, miłość, iluzje – zaćmiły jej rozsądek. A teraz my sprzątamy po ich błędach.
Z mężem oddaliśmy im mieszkanie po babci. Wcześniej wynajmowaliśmy je lokatorom, co było naszym jedynym dodatkowym dochodem do emerytury. Ale młodzi nie mieli pieniędzy na wynajem, więc poszliśmy im na rękę. Prosiłam tylko – zróbcie choć kosmetyczny remont, odświeżcie, żeby dzieciom było przytulnie.
Robert i tu pokazał, kim jest:
– Ja się tym nie zajmę. Nie jestem specjalistą, jestem humanistą. Niech robią ci, co za to biorą pieniądze. Trzeba wynająć fachowców.
A za jakie pieniądze, pytam? Nie zarobił choćby na śrubokręt. Potrafi tylko filozofować i narzekać, iż mu się nie wiedzie. Wieczorami nie może pracować, w weekendy „musi odpocząć”. Widocznie przywykł, iż wszystko mu się należy.
Gdy otwarcie nazwałam go nierobem, obraził się. „Pani jest do mnie niesprawiedliwa”. A córka? Zamiast choć trochę mnie wesprzeć, zaczęła mnie oskarżać:
– Przez panię znów się pokłóciliśmy. Po co pani się wtrąca?
Postanowiłam się odciąć. Ale od razu uprzedziłam: jeżeli wlazłaś w to bagno, teraz sama się wygrzebuj. Nie przychodź potem z wyciągniętą ręką. Ale gdy dowiedziałam się, iż znów jest w ciąży, a adekwatnie – iż spodziewa się bliźniaków – serce mi się ścisnęło. Myślałam, iż Robert się ogarnie, ale nic z tego – zero reakcji. Wszystko musieliśmy robić my. Dokończyliśmy remont, szukaliśmy łóżeczek, a choćby woziłam ją do lekarza. On? Jak zawsze na kanapie, z laptopem.
Justyna choć starała się ze wszystkich sił, widać było, iż sama zaczyna rozumieć, kogo wybrała. Razem, choć z trudem, przygotowaliśmy mieszkanie. Wszystko własnymi rękami. On oczywiście potem coś tam kupił na wyprzedaży, ale to żadne usprawiedliwienie. Gdy masz rodzinę na utrzymaniu, musisz być mężczyzną. A on? To tylko lokator, za którego wszystko robią inni.
Później odkryliśmy, jak w ogóle wiążą koniec z końcem – wzięli kartę kredytową. Ani słowa nam nie powiedzieli. Ukrywali to. Aż nagle – telefon:
– Mamo, nie dajemy rady. Pomóż…
Byłam wściekła.
– Justyna! Urodziłaś dzieci człowiekowi, który choćby żarówki nie potrafi wkręcić! Jak zamierzałaś to wszystko ciągnąć sama?
– To tylko przejściowe problemy…
– Jakie przejściowe?! Masz mieszkanie, masz rodziców, którzy ciągną wszystko na swoich barkach. A on choćby pracy znaleźć nie potrafi – raz pensja za mała, raz dojazd za daleko, raz grafik nie pasuje!
– Mamo, ty nie rozumiesz… On szuka! Po prostu nie chce pracować za grosze!
– A my żyjemy właśnie za te grosze! Ty, twoje dzieci, on – wszystko na nasz koszt!
Mam dość. Nie będę już dalej być żywicielką całej tej rodziny. Powiedziałam:
– Dopóki się nie rozwiedziesz – zapomnij o naszej pomocy. Ani złotówki więcej. Chcesz z nim żyć – twój wybór. Ale radź sobie sama.
Zalewała się łzami.
– Chcecie, żeby moje dzieci wychowały się bez ojca?
A ja powiedziałam to, co nosiłam w sercu od dawna:
– Lepiej bez ojca, niż z takim. Bez wzoru mężczyzny, który żyje na koszt innych.
Jestem matką. Ale nie chcę już być ofiarą. Chcę widzieć, jak moja córka wychowuje dzieci z partnerem, a nie z ciężarem. Chcę, żeby szanowała siebie. A nie prosiła o pomoc, gdy on pije herbatę z ciastkami. Dałam już wszystko, co mogłam. Teraz – dość.
Czasem twarda miłość to jedyny sposób, by obudzić tych, których kochamy. Bo pozwalając na niesprawiedliwość, stajemy się jej współwinnych.