Jesteś już STARĄ BABĄ, naszemu synkowi potrzebna jest młoda matka, a nie DZIADKOWA KOBIETA! Wychodzę i ZABIERAM DZIECKO! syczał mąż.
Tego wieczoru wydarzyło się coś, czego Bogna nie przewidziałaby choćby w najstraszniejszym śnie. Jej mąż, Krzysztof, stał przed nią z lodowatym spojrzeniem, a jego słowa, rzucone w ciszę krakowskiego mieszkania, uderzyły jak grom z jasnego nieba. W rękach ściskała swojego małego synka, Wojtusia delikatną, ciepłą istotę, której oddech był dla niej światłem w ciemności. Serce ścisnęło się jej, gdy poczuła, jak ciało dziecka napina się, jakby choćby bez słów rozumiało, iż dzieje się coś okropnego.
Wojtuś nie był zwykłym dzieckiem. Był cudem. Cudem, o który Bogna modliła się długie lata. W wieku trzydziestu siedmiu lat niemal pogodziła się z myślą, iż macierzyństwo to szczęście, które ją ominęło. Lata prób, nadziei, rozczarowań i wreszcie długo wyczekiwany pozytywny test. Lekarze ostrzegali, iż wiek nie jest jej sprzymierzeńcem, ale się nie poddała. A gdy Krzysztof dowiedział się o ciąży, jego oczy zabłysły tak jak w dniu ślubu. Zasypywał ją miłością, troską, luksusem. Mówił, iż ich rodzina wreszcie będzie pełna, jak w starych polskich komediach. Organizował wieczorne spacery po Plantach, kupował tylko ekologiczne produkty, wynajmował najlepszych lekarzy, jeździli na USG co dwa tygodnie, nagrywał każde kopnięcie malucha. Był szczęśliwy. Przynajmniej tak się wydawało.
Poród był ciężki, ale szczęśliwy. W dzień wypisu ze szpitala Krzysztof przyjechał po nich, ale jego zachowanie było dziwne. Powściągliwy, niemal zimny. Żadnych łez, żadnych uścisków, tylko krótkie No to jedziemy. Bogna zrzuciła to na zmęczenie, stres. Ale gdzieś w głębi zadźwięczał alarm. niedługo jednak wszystko wróciło do normy. Spędzał godziny przy łóżeczku, uczył się trzymać dziecko, pomagał w nocnych karmieniach. Bogna odetchnęła. Wmówiła sobie, iż wszystko jest w porządku. Że to tylko przejściowy etap.
Minęło dziewięć miesięcy. Maluch rósł, śmiał się, gaworzył. Bogna wprowadzała stopniowo nowe pokarmy, ale wciąż karmiła piersią tak radził pediatra, tak było wygodnie i jej, i dziecku. Aż pewnego wieczoru Krzysztof, wracając z pracy, rzucił ostro:
Dość. Czas odstawić go od piersi. To chłopak, nie dziewczynka! W jego wieku to już nie wypada!
Bogna drgnęła. Takiego tonu dawno od niego nie słyszała. Ale to był dopiero początek.
Z każdym dniem stawał się chłodniejszy. Jego spojrzenia były obojętne, rozmowy krótkie. Prezenty zniknęły. Kwiaty? Tym bardziej. choćby zwykłe dziękuję po obiedzie stało się rzadkością. A potem, jak grom z jasnego nieba, przyszło uderzenie.
Jesteś stara powiedział, zdejmując marynarkę i nie patrząc na nią. Zrozum to. Wojtusiowi potrzebna jest młoda, pełna energii matka. A nie kobieta, która wygląda na jego babcię. Wychodzę. I zabieram syna. Mam już inną. Ona będzie mu prawdziwą mamą. A ty swoją misję spełniłaś: urodziłaś. Mieszkanie zostawiam ci. Rozwód załatwimy spokojnie. Nie chcę cię upokarzać. Ale żyć z tobą dalej też nie.
Bogna stała jak sparaliżowana. Serce waliło jej jak oszalałe. Nie wierzyła, iż to dzieje się naprawdę. Czy to żart? Ale nie w jego oczach nie było śladu kpiny. Tylko lód. Tylko pogarda.
Krzysiu wszystko w porządku? szepnęła, ledwo powstrzymując drżenie głosu. To żart? Dziś nie prima aprilis. Wiesz, co mówisz?
Nie żartuję odparł zimno. Jestem z nią od dawna. Jest ładniejsza, mądrzejsza, młodsza. I, co najważniejsze, chce być matką. A ty? Ty choćby pracować nie umiesz. Kiedy ostatnio wyszłaś z domu bez dziecka? Kiedy myślałaś o sobie?
Słowa wbijały się jak noże. Tak, dawno nie pracowała. Tak, poświęciła się rodzinie. Ale czy to zbrodnia? Czy to powód do zdrady?
Nie oddam ci syna wykrztusiła, czując, jak ziemia usuwa się spod nóg.
To nie podlega dyskusji odciął się ostro. jeżeli nie zgodzisz się polubownie, wyrzucę cię na bruk. Gdzie pójdziesz? Do siostry, której dzieci ledwo wiążą koniec z końcem? Do matki, której emerytury starcza tylko na chleb? Ja mogę dać Wojtusiowi wszystko: najlepsze szkoły, zajęcia, podróże, bezpieczeństwo. A ty? choćby jutra mu nie zapewnisz.
Mówił z pewnością człowieka, który wie, iż ma władzę. I miał rację. Krzysztof pracował w sądzie. Miał znajomości. Wiedział, jak działa system. I nie bał się go użyć.
Tej nocy Bogna nie zmrużyła oka. Siedziała przy łóżeczku syna, głaskała jego włosy, szeptała czułe słowa, bojąc się, iż zaśnie a obudzi się w pustym mieszkaniu. Ale Krzysztof na razie nie odszedł. Pojawiał się rzadziej, ale był. Słaba iskra nadziei jeszcze tliła się w jej sercu.
Aż pewnego dnia zapukano do drzwi. Na progu stała policja.
Jest pani aresztowana za systematyczne nadużywanie alkoholu, znęcanie się nad dzieckiem i zaniedbanie obowiązków rodzicielskich oznajmił sucho jeden z funkcjonariuszy.
Bogna patrzyła na nich w przerażeniu. To był absurd. Nie piła. Uwielbiała syna. Ale Krzysztof stał za plecami policjantów, z kamienną twarzą. choćby na nią nie spojrzał. Tylko skinął.
Syn zostanie ze mną powiedział. Zapewnię mu bezpieczeństwo.
Zabrali ją. Trzy dni na komisariacie. Bez adwokata. Bez wyjaśnień. Bez kontaktu ze światem. A gdy w końcu ją wypuścili, mieszkanie było puste. Tylko kurz na półkach i cisza, w której drgało echo zdrady.
Krzysztof przyszedł wieczorem. Siedział naprzeciw, patrzył z zimną wyższością.
Pokazałem ci, kto tu rządzi rzekł. Spróbuj cokolwiek zamknę cię w więzieniu. Zgnijesz tam.
Jesteś okropnym człowiekiem wyszeptała Bogna, czując, jak wszystko w niej zamarza. Myślisz,








