Jesteś winna swojemu brakowi pieniędzy: nikt ci nie kazał wychodzić za mąż i mieć dzieci”, powiedziała moja mama, gdy poprosiłam o pomoc.

polregion.pl 2 tygodni temu

To twoja wina, iż nie masz pieniędzy. Nikt cię nie zmuszał do małżeństwa i dzieci powiedziała moja mama, gdy poprosiłam ją o pomoc.

Miałam dwadzieścia lat, gdy wyszłam za mąż za Kamila. Wynajęliśmy malutkie M1 na obrzeżach Łodzi. Oboje pracowaliśmy on na budowie, ja w aptece. Żyliśmy skromnie, ale jakoś się udawało. Marzyliśmy, by uzbierać na własne mieszkanie, a wtedy wydawało się, iż wszystko jest możliwe.

Potem urodził się Tomek. Dwa lata później Mateusz. Poszłam na urlop macierzyński, a Kamil zaczął brać nadgodziny. Mimo to pieniędzy wciąż brakowało. Wszystko szło na pieluchy, mleko modyfikowane, lekarzy, rachunki i oczywiście czynsz. Sam wynajem pochłaniał połowę jego zarobków.

Patrzyłam na nasze dzieci i każdego ranka budziłam się z tym samym lękiem: a co jeżeli Kamil zachoruje? jeżeli nas wyrzucą? Co wtedy zrobimy?

Mama mieszkała sama w dwupokojowym mieszkaniu. Babcia też. Obie w Warszawie. Obie miały pusty pokój gościnny. Nie proszę o pałac myślałam. Tylko o kąt, tymczasowy. Dopóki dzieci są małe. Dopóki nie stanęliśmy na nogi.

Zaproponowałam mamie, żeby zamieszkała z babcią: razem w jednym mieszkaniu, a my zajęlibyśmy drugie. Nie zajmowalibyśmy wiele miejsca tylko ja, Kamil i dwóch chłopców. Ale choćby nie chciała słuchać.

Mieszkać z moją matką? prychnęła. Oszalałaś? Myślisz, iż moje życie się skończyło? Jeszcze jestem młoda. A z tą staruszką tylko nerwy sobie zepsuję. Mieszkaj, gdzie chcesz, ale mnie nie zawracaj głowy.

Połknęłam tę pogardę w milczeniu. Potem zadzwoniłam do ojca. Od lat żył z nową żoną. Mieli przestronne czteropokojowe mieszkanie, a ja liczyłam, iż zabierze tam babcię. W końcu to jego matka. Ale też odmówił. Powiedział, iż ma dzieci z drugiego małżeństwa i iż dom jest zapchany po sufit.

Zdesperowana, znów zadzwoniłam do mamy. Płakałam. Błagałam, żeby nas przygarnęła, choćby na krótko. Wtedy rzuciła mi w twarz:

Sama jesteś sobie winna. Nikt cię nie zmuszał do ślubu. Nikt nie kazał ci rodzić dzieci. Chciałaś być dorosła? To teraz ponieś konsekwencje. Radź sobie sama.

Zamarłam, jakby raził mnie prąd. Siedziałam w kuchni z telefonem w dłoni, a świat walił mi się na głowę. To mówiła moja własna matka. Kobieta, która powinna być moim oparzeniem. Nie prosiłam o wiele tylko o kąt, odrobinę współczucia.

Następnego dnia z Kamilem zastanawialiśmy się, co robić. Jedyna osoba, która odpowiedziała na naszą rozpacz, była jego mama pani Bożena. Mieszkała we wsi pod Radomiem, w domu z ogrodem. Miała wolny pokój i powiedziała, iż przyjmie nas z radością. choćby zaoferowała, iż zajmie się chłopcami, gdy będziemy w pracy.

Ale się boję. To nie miasto. To wieś. Nie ma przychodni, porządnej szkoły, choćby transportu publicznego. Obawiam się, iż jeżeli tam pojedziemy, już stamtąd nie wrócimy. Że chłopcy wyrosną bez perspektyw, bez przyszłości. Że sama się poddam, zamknę przed życiem.

Mimo to nie mamy wyboru. Mama odwróciła się ode mnie. Babcia jest za stara, by nas przygarnąć. Ojciec nie uważa nas za rodzinę. Teraz stoję na rozdrożu: iść w pustkę albo przyjąć pomoc, która choć nieidealna, jest szczera.

Wiesz, co boli najbardziej? Nie bieda. Nie trudności. To, iż własna krew jest najdalsza, gdy najbardziej jej potrzebujesz. A mój największy strach nie jest o mnie. Jest o moich synów. Żeby nigdy nie poczuli na własnej skórze, jak to jest być niechcianym przez własną babcię.

Idź do oryginalnego materiału