„Więcej już go nie tylko nie weźmiesz na ręce, ale nigdy nie zobaczysz swojego wnuka!” – historia jednej teściowej, która zniszczyła rodzinę
Każda kobieta ma inne relacje z teściową. Jedne są pełne ciepła i szacunku, inne – ledwo tolerowane. Ale bywają takie historie, w które trudno uwierzyć, dopóki samemu nie znajdzie się w podobnym piekle. Tak było w przypadku mojej przyjaciółki Weroniki, której życie zamieniło się w nieustanną walkę z kobietą, dzień po dniu zatruwającą jej istnienie.
Kiedy Weronika poznała Marka, miała zaledwie dwadzieścia jeden lat. Był od niej starszy, po nieudanym małżeństwie i wychowywał dwoje dzieci z poprzedniego związku. Mimo różnicy wieku i doświadczeń między nimi rozpaliła się prawdziwa miłość. Wydawało im się, iż przetrwają wszystko – zarówno przeszłość, jak i opinie innych. Ale jednej przeszkody nie udało im się pokonać – matki Marka, Janiny Kazimierczak.
Od pierwszego dnia ta kobieta nie kryła niechęci. Denerwowało ją wszystko: wiek Weroniki, jej prostota, sposób mówienia, pragnienie miłości. Teściowa robiła drobne podłości, zrzucała maskę uprzejmości – jakby celowo szukała powodu, by dokuczyć. Weronika starała się dostosować, wierzyła, iż zyska jej względy. Myliła się.
Najpierw Janina Kazimierczak przyniosła do ich wspólnego domu kociaka, doskonale wiedząc, iż Weronika ma alergię i iż mieszka z nimi już kot i pies. Dom zamienił się w cyrk pełen zazdrosnych zwierząt. Potem teściowa zaczęła wynosić z mieszkania „niepotrzebne” rzeczy, w tym książki, gitarę, a choćby osobiste prezenty Weroniki, tłumacząc, iż „z niemowlakiem nie ma czasu w muzykę i czytanie”. Najgorsze jednak było jej zachowanie w czasie ciąży.
Gdy Weronika musiała leżeć na zachowaniu, Janina została w domu i rządziła jak u siebie. Pocięła pościel ślubną na ścierki, wyrzuciła część ubrań. Ciężarna dziewczyna czuła się jak obca we własnych czterech ścianach – bolało, było strasznie i upokarzająco. Ale najgorsze dopiero miało nadejść.
Pod koniec ciąży postanowili dokończyć remont. Marek poprosił o pomoc matkę. Ta przyszła i od razu zażądała, by Weronika – w ósmym miesiącu – bieliła sufity. Gdy Weronika grzecznie odmówiła, powołując się na stan zdrowia, Janina uśmiechnęła się szyderczo:
„Za moich czasów baby rodziły w polu i pracowały z grabiami, a ty jesteś delikatna, żeby tylko się wymigać.”
Marek milczał. I to milczenie bolało bardziej niż słowa.
Po porodzie Weronika wróciła do domu z zupełnie innym sercem. Czuła, iż jest intruzem. A gdy w kocyku od teściowej znalazła ukryte igły – serce ścisnęło się z przerażenia. Pokazała to mężowi, ale on tylko wzruszył ramionami: „wydaje ci się”. Weronika nie wytrzymała – rzuciła kocyk do pieca i patrzyła, jak płoną jej strach, wiara i cierpliwość.
Minęło kilka tygodni. Plecy bolały nie do zniesienia, dziecko trzeba było zabrać do przychodni. Pomocy nie było. Nikogo. Wtedy Marek wezwał matkę. Ta przyjechała z miną męczennicy. Całą drogę do lekarza teściowa nie przestawała: krytykowała, wyrzucała, rzucała złośliwości. „Słaba jesteś, Weronika. Mój syn mógł znaleźć kobietę silniejszą i mądrzejszą. Tobie tylko leżeć i marudzić.”
Weronika milczała. Ściskała pięści. Myślała tylko o tym, by dziecko zostało przebadane.
W drodze powrotnej Janina, nie czekając na zielone światło, z niemowlakiem na rękach przebiegła przez jezdnię na czerwonym. Samochody piszczały hamulcami, ktoś trąbił, ktoś przeklinał, a Weronika stała na chodniku, sparaliżowana strachem.
I wtedy coś w niej pękło.
Na ulicy, nie hamując łez ani krzyku, wrzasnęła:
„Prawie zabiłaś moje dziecko! Zatruwasz mi życie od pierwszego dnia! Zapamiętaj, Janino Kazimierczak, więcej go nie zobaczysz. Nie weźmiesz go na ręce. Nigdy! Jesteś dla mnie obca. I mam gdzieś, iż jesteś jego babcią!”
A potem dodała to, co nosiła w sobie od miesięcy:
„Może naprawdę chciałaś, żebym nie wróciła ze szpitala? Może te igły w kocyku to nie przypadek? A może czarowałaś? Chciałaś, żebym zniknęła, tak jak zniknęła poprzednia żona z waszego życia?”
Janina milczała. A Weronika odwróciła się i odeszła.
Kilka miesięcy później małżeństwo się rozpadło. Marek nigdy nie wybrał strony. Wciąż milcząco wspierał matkę, ignorując ból tej, którą przysięgał chronić. Weronika spakowała rzeczy i wyszła z dzieckiem, zabierając ze sobą to, co najważniejsze – godność i syna, który zasługuje na miłość, nie na trujący cień toksycznej babci.
Teraz żyje sama. Pracuje. Wynajmuje mieszkanie. Wychowuje malucha. I mimo wszystkich prób mówi: „Wybrałam wolność. Wybrałam zdrowie – swoje i mojego syna. Nie będę już żyć w strachu. Ani o siebie, ani o niego.”
A ty przebaczyłabyś takiej teściowej? Czy też postawiłabyś kropkę?