– Ostatecznie odeszłam od męża, gdy nasz syn miał dwa miesiące! – opowiada dwudziestodziewięcioletnia Agnieszka z Poznania.
– Bardzo chcieliśmy dziecka, oboje! Sześć lat planowania, potem in vitro z powodu problemów po stronie męża. Udało się dopiero za drugim razem. Na początku wszystko było dobrze, a potem, od połowy ciąży, mąż zmienił się nie do poznania…
Mąż zaczął pić, wracał późno do domu, czasem nie przychodził na noc, wyłączał telefon. Agnieszce wprost mówił, iż stała się gruba i brzydka, iż czeka na niego kolejka kobiet. Ciągle prowokował kłótnie i ją poniżał.
– W szóstym miesiącu ciąży nie wytrzymałam, miałam dość wiecznych awantur – wspomina Agnieszka. – Spakowałam się i wróciłam do rodziców. Oni nie byli zbyt szczęśliwi, uważali, iż to ja wyolbrzymiam, iż przesadzam przez hormony i sama rozwalam rodzinę. Namawiali, żebym wróciła do męża. Nikt nie wiedział, jak naprawdę się zachowywał! Moje opowieści traktowali z przymrużeniem oka… A potem mąż zaczął się starać. Dzwonił, czekał pod blokiem – wracaj, zrozumiałem wszystko. Teściowa płakała przez telefon, rodzice też – wracaj, przecież macie dziecko… Teraz rozumiem, czemu tak nalegali – nie chcieli, żebym z dzieckiem została u nich na stałe. Własny spokój cenniejszy niż wnuk!
– Wróciłaś do męża?
– Tak.
– Było lepiej?
– Przez chwilę. Przychodził na czas, dzwonił, gdy się spóźniał. Potem zaczęły się komplikacje w ciąży, złe wyniki, gestoze, a w 37. tygodniu na USG wyszło, iż dziecko ma potrójne owinięcie pępowiną. Skończyło się cesarką.
W tym czasie mąż zachowywał się dobrze. Dzwonił, przyjeżdżał do szpitala, interesował się synem, rozmawiał z lekarzami. Sam kupił wszystko dla dziecka, wysprzątał mieszkanie, złożył łóżeczko, wyprał i wyprasował pościel.
– Zorganizował wypis ze szpitala z kwiatami, balonami, limuzyną – wspomina Agnieszka. – Przez tydzień po powrocie był wzorowym mężem i ojcem! A potem wszystko wróciło do normy.
Mąż znowu wychodził, pił, znikał na noce, telefon wyłączony.
– Zarzucał mi, iż nic nie robię w domu, nie dbam o niego, tylko dziecko mnie interesuje! – opowiada Agnieszka. – Syn praktycznie w ogóle nie spał, tylko na rękach, płakał całymi nocami, sąsiedzi przychodzili z pretensjami… Straciłam pokarm, a mąż powiedział, iż pieniędzy na mleko nie da – sama chciałaś dziecka, sama sobie radź. Wtedy zrozumiałam, iż to nie ma sensu i trzeba się rozwieść.
Znowu się spakowała, zamówiła taksówkę i wróciła do rodziców – tym razem już z dzieckiem.
– Tata był w domu, mama w pracy – opowiada. – Zobaczył mnie z walizkami i wygłosił wykład, iż uciekanie od męża to nie jest sposób na rozwiązywanie problemów małżeńskich. Powiedziałam mu, iż nie wracam, jutro składam wniosek o rozwód i alimenty.
Agnieszka mieszka z rodzicami, walczy o rozwód i alimenty, a jej życie nie jest teraz łatwe.
Po pierwsze – dziecko jest wymagające, ma już cztery miesiące, a przez cały czas źle śpi, płacze, męczy się z brzuszkiem. Mleko modyfikowane udało się dobrać dopiero po wielu próbach – najbardziej odpowiednie jest oczywiście najdroższe, a do tego trudno dostępne.
W czasie badań kontrolnych w trzecim miesiącu lekarze postawili kolejne diagnozy, do tych już znanych z porodówki. Leczenie i badania zajmują mnóstwo czasu i energii.
Po drugie – ogrom stresu to rozwód. Ze względu na dziecko sąd nie orzekł natychmiastowego rozwodu, dali im czas na pojednanie, a były mąż przez cały czas robi problemy i psuje nerwy.
– Stwierdził, iż jest bezpłodny, więc dziecko nie może być jego i zażądał testu DNA! – śmieje się Agnieszka. – Po in vitro! Powiedziałam mu, niech robi, jak chce, tylko wszystkich rozbawi. Syn zresztą coraz bardziej przypomina go z wyglądu, każdy to widzi…
A po trzecie – Agnieszkę bardzo bolą relacje z rodzicami.
Mieszkanie rodziców jest małe – tylko dwa pokoje, dawno już przepisane na mamę, tatę i córkę. Agnieszka ma więc formalne prawo tu mieszkać, nie jest „gościem”, a u siebie.
Rodzice nie ukrywają, iż obecność córki z dzieckiem ich przytłacza. Zupełnie nie spodziewali się, iż wróci z maluchem do tej „dwójki”. Już byli przyzwyczajeni do własnego życia, a teraz znowu trzeba dzielić jedną sypialnię. I to pewnie na długo, jeżeli nie na zawsze.
Rodzice „psocą” jak mogą.
– Tylko dziecko zaśnie, a oni już chodzą, stukają garnkami w kuchni, odkręcają wodę! – opowiada Agnieszka. – Telewizor na cały regulator, wołają się z kuchni: „Jarek, posoliłeś makaron?” – „Basia, nie, posól!”. Dziecko od razu się budzi i zaczyna płakać, a ja od nowa je usypiam… Prosiłam już sto razy – ciszej, proszę!
Rodzice jakby specjalnie hałasują.
– Usłyszałam nawet, iż nie będą chodzić na palcach we własnym domu, obojętnie kto tam śpi! – mówi Agnieszka. – „Obudzi się? To uśnie znowu! Poza tym nie przyzwyczajaj dziecka do ciszy. Ty spałaś przy włączonym telewizorze i maszynie do szycia!”.
Może rzeczywiście Agnieszka wymaga za dużo? Rodzice nie muszą chodzić na palcach w swoim mieszkaniu?
Czy jednak są po prostu egoistami, niepotrafiącymi okazać trochę empatii?
Jak Wy byście się zachowali na miejscu Agnieszki i jej rodziców?