Tamara Wincenty miała jubileusz. Pięćdziesiąt pięć lat. Uroczystość postanowiono urządzić z rozmachem, w przytulnej restauracji nad brzegiem Wisły. Gości zebrało się niemało: krewni, przyjaciele, współpracownicy. Wszyscy bawili się hałaśliwie, wznosili toasty za solenizantkę, obsypywali ją kwiatami i komplementami. Mąż Tamary, Wojciech, podarował jej wspaniały prezent – elegancki złoty pierścionek z szafirem, który wywołał u kobiety zachwycone westchnienie. Konferansjer, promiennie się uśmiechając, ogłosił: – A teraz naszą jubileuszową solenizantkę pragnie pozdrowić jej synowa!
Do mikrofonu, dumnie wyprostowana, podeszła Kinga. – Droga Tamaro Wincenty – zaczęła z podniosłą intonacją – od naszej rodziny przygotowałam dla pani specjalną niespodziankę!
Goście szeptali między sobą, spodziewając się czegoś niezwykłego. Tamara, promieniejąc z radości, wstała z miejsca, oczekując czegoś wzruszającego lub serdecznego. ale choćby nie przypuszczała, jaką „niespodziankę” wymyśliła jej synowa.
Kinga nigdy nie podobała się ani rodzicom męża, Jerzego, ani jego starszej siostrze, Agnieszce. Można by pomyśleć, iż to zwykła historia o trudnych relacjach z rodziną współmałżonka, ale w tym przypadku głównym źródłem problemów była ona sama.
Jerzy od dziecka był miękkiego charakteru i uległy. W szkole zawsze podążał za tłumem. jeżeli koledzy namawiali go na hokej, zgadzał się, choć wolałby zostać w domu z książką. Gdy ktoś podpuszczał go, by powiedzieć coś przykrego koleżance Kasi, nieśmiało się zgadzał, choć ta zdążyła mu się już podobać.
Tak było we wszystkim. Jerzy rzadko podejmował decyzje samodzielnie, jakby bał się własnego cienia. Jego siostra, Agnieszka, otwarcie nazywała go słabeuszem. Matka, Tamara, choć upominała córkę za ostre słowa, w głębi duszy się z nią zgadzała. Dlaczego u tych samych rodziców dzieci wychowały się tak różne? Jerzy nie był rozpieszczany – uczono go, iż mężczyzna powinien umieć postawić na swoim.
Ojciec zaszczepiał mu miłość do sportu, matka – do literatury i sztuki. ale charakter, zdawało się, był darem natury, którego żadne wychowanie nie mogło zmienić. Tamara nie chciała łamać jego osobowości i cała rodzina pogodziła się z tym, jaki wyszedł.
Gdy Jerzy przyprowadził do domu Kingę, nikt się nie zdziwił. Miła, dobra dziewczyna, marząca o szczęśliwej rodzinie, raczej by na niego nie spojrzała. Jerzemu zaś zdawało się, iż potrzebował „twardej ręki”, która poprowadzi go przez życie. I Kinga stała się tą ręką – władczą, pewną siebie, szorstką w słowach i czynach. Jej sposób bycia odstraszał wielu, ale nie Jerzego. On patrzył na nią z uwielbieniem, spełniając każdy kaprys, jak wierny pies.
Rodzice i siostra nie wtrącali się. Widząc, iż Jerzy jest szczęśliwy, uznali, iż ingerowanie w życie dorosłego syna to nie ich sprawa. Gdy oświadczył się Kindze, wszyscy przyjęli to jako oczywistość. W końcu nie oni mieli z nią mieszkać. Jerzy wydawał się zadowolony, jakby ta dziwna dynamika ich relacji mu odpowiadała.
„Wybieramy się z Kingą nad morze” – pochwalił się pewnego razu Jerzy podczas rodzinnego obiadu. „Oszczędzę trochę, i pojedziemy”.
„A Kinga nie chce dołożyć się?” – zapytała ostrożnie Tamara, uważając, iż w rodzinie wszystko powinno być wspólne.
„Ja jestem mężczyzną, to mój obowiązek” – odparł dumnie Jerzy, wyraźnie powtarzając słowa żony.
Potem Kinga zdecydowała, iż potrzebują mieszkania na kredyt, choć ledwo wiązali koniec z końcem. Następnie oznajmiła, iż czas na dzieci.
„Chcemy dużą rodzinę” – dzielił się z entuzjazmem Jerzy. „Żeby w domu zawsze było wesoło!”
„A na co je utrzymacie?” – sceptycznie prychnęła Agnieszka.
„Przecież pracuję” – odparł lekko urażony brat. „Kinga mówi, iż będą jeszcze świadczenia”.
Rodzice tylko wzdychali. Próbowali doradzać, ale Jerzy, jak zawsze, słuchał tylko żony. Nikt nie śmiał się mieszać w ich sprawy.
Wkrótce Kinga zaszła w ciążę. Od tego momentu zachowywała się, jakby cały świat był jej winny. Pewnego razu oburzała się, iż kurier nie zaniósł paczki do mieszkania.
„Przecież jestem w ciąży!” – oburzała się. „Powiedziałam mu, a on i tak nie wszedł!”
„Ciężka była paczka?” – próbowała okazać współczucie Tamara.
„Nie, lekka. Ale musiałam sama schodzić! Z brzuchem to nie takie proste!”
Tak było we wszystkim. To, co dla innych ciężarnych było codziennością, dla Kingi stawało się heroizmem. Odmówiła jazdy komunikacją miejską, więc do ich wydatków doszły taksówki. Zakupy, sprzątanie, gotowanie – wszystko to było dla niej zbyt trudne. Jerzy zaś uważał, iż tak musi być.
„Ona nosi moje dziecko” – mówił.
Rodzice czuli mieszane uczucia – dumę z troskliwości syna i lekkie zdziwienie jej zachowaniem.
Gdy urodziło się dziecko, wymagania Kingi jeszcze wzrosły. Uważała, iż babcie muszą jej pomagać, więc Tamara i matka Kingi na zmianę zajmowały się wnukiem. Tamara lubiła spędzać czas z dzieckiem, ale drażniło ją, iż synowa nie prosiła o pomoc, ale żądała jej, jakby to było oczywiste.
Kinga ciągle narzekała na zmęczenie i brak pieniędzy, ale po roku znów zaszła w ciążę. Widocznie lubiła wykorzystywać swoją sytuację. Jerzy pracował bez wytchnienia, ale pieniędzy wciąż brakowało. Rodzice czasem pomagali, ale nie chcieli ich rozpieszczać – wiedzieli, iż takich jak Kinga nie można przyzwyczajać do wsparcia.
Dzieci rosły, a bezczelność Kingi nie miała granic. Pokłóciła się z wszystkimi: z wychowawczynią w przedszkolu, z pediatrą, choćby z sąsiadką, która zwróciła uwagę, iż wózek przeszkadza w otwarciu drzwi. Każdy był winny, iż nie okazywał jej dostatecznej uwagi. Przecież ona była matką-bohaterką!
Jerzy nie interweniował. Kinga rządziła wszystkim: finansami, decyzjami, choćby jego zdaniem. Oddawał jej całą pensję, nie kwestionował wydatków i zawsze stawał po jej stronie.
Na jubileuszu Tamary panowała ciepła atmosfera. Pięćdziesiąt pięć lat – piękna okrągła data, a solenizantka czuła się pełA gdy tamtego wieczoru Jerzy wreszcie odważył się sprzeciwić jej władzy, wszyscy poczuli ulgę, jakby po burzy wyszło słońce.