Telefon w dłoni drżał lekko.
— Cóż, tym razem mam nadzieję, iż nie tylko na trzy dni? Zostaniecie dłużej? Halinko! Dlaczego milczysz?
— Weroniko Stanisławo, jeszcze raz sto lat! Niech Pani zdrowie dopisuje! My z Władkiem, jak tylko wszystko ustalimy, od razu zadzwonimy.
Halina odłożyła słuchawkę z ulgą.
*Oj, cóż za uczucie — pomyślała, zerkając na telefon. — Rozmowa przecież uprzejma, teściowa dziś nadzwyczaj serdeczna, okazja radosna — jej jubileusz. A jednak od pierwszej do ostatniej sekundy pragnęłam jak najszybciej się rozłączyć.*
Nie miała ochoty spędzać długo wyczekiwanych wakacji, wreszcie wraz z mężem, na działce Weroniki. Wierzyła, iż istnieje milion lepszych miejsc dla nich i ich dzieci. Próbowała delikatnie zasugerować Władysławowi, iż może tego lata wybrać coś innego, ale był nieugięty. Tak go wychowano. Starszych należy kochać i szanować. Nie wypada nie ucieszyć rodziców swoim przyjazdem. Nieprzyzwoite.
\* \* \*
— Halinko, rodziców widzę raz do roku, z łaski Bożej. Chcesz, żebyśmy przestali do nich jeździć także na urlopie? Dzieci zupełnie zapomną, iż mają drugą babcię i dziadka w innym mieście.
— Kochanie, jak to ująć łagodniej… Ale czy nigdy nie przyszło ci do głowy, iż te przyjazdy są potrzebne tylko tobie?
— Co masz na myśli? — Władysław zmarszczył brwi, zaskoczony.
— Że twoi rodzice przywykli żyć z dala od ciebie, od twojej rodziny. Im dobrze. Z braku kontaktu z wnukami nie cierpią. Bez tego mają się świetnie.
— Halin, co ty pleciesz? Skąd nagle takie myśli?
— Stąd, iż twoja matka w wiadomościach prosi mnie tylko o jedno – przysłać zdjęcia starszych czy nagranie malucha. I tyle. Nigdy nie pyta, jak im idzie w szkole, czy zdrowe. Wnuki potrzebne jej są tylko po to, by pochwalić się ładną fotografią koleżankom z klatki. Ładny obrazek, nic więcej. Co się za tym kryje – to nie jej zmartwienie. Nasze problemy zupełnie jej nie obchodzą.
— Tu się nie zgadzam. Mieszkają daleko. Nie mogą posiedzieć z Mikołajkiem, odprowadzić go do przedszkola, odebrać starszych ze szkoły. Gdyby mieszkali bliżej, byłoby inaczej.
— Wiesz, Władku… Moja mama też mieszka w innym mieście. To jej nie powstrzymuje przed przyjazdem w każdej trudnej chwili. Jak straż pożarna – zawsze gotowa pomóc. Pamiętasz, ile razy w zeszłym roku brała urlop albo zwolnienie, kupowała bilet na pociąg i pędziła na nasze wołanie? U twoich rodziców takiej żywotności nie widziałam.
— Tak, Halin, twoja mama jest złota. Nigdy nie przeczę. Jestem Ewie Bolesławównie bardzo wdzięczny. Zawsze nasza pogotowianka, nasza podpora.
— No właśnie. Gdy przyjeżdżamy do niej, stara się spędzać z chłopcami jak najwięcej czasu. Spacery, rowery, pluskanie w rzece, chowanego, berka, piłka. Kocha ich, a oni ją. Tak powinno być w rodzinie. Ciepło, troska, miłość.
— Halinko, no czego ode mnie chcesz? Ludzie bywają różni. Twoja mama to żywe srebro, wiecznie młoda. Moi rodzice starsi, z innej epoki. Co więc, nie przyjeżdżać?
Halina przez moment milczała, zacisnęła wargi, jakby powstrzymując słowa. Postanowiła jednak.
— Mnie tam niedobrze. Dzieciom też. Nieswojo, niewygodnie. Nie umiem tego dokładnie ująć.
— Jak to? Dlaczego? Działka rodziców cudna, osobne pokoje dla wszystkich, czysto, wygodnie, komfort. Czego chcieć więcej?
— Wiesz, Władku, jest takie powiedzenie: „Miękko ściele, twardo śpi”. Ono właśnie oddaje moje uczucie przy teściowej.
— To niespodziewane… Czemu wcześniej milczałaś? Wydawało mi się, iż wam tam dobrze. Urlopy u rodziców były idealne – odwiedzić starszych, wypocząć z dziećmi. Co jest nie tak, Halin?
— Wszystko. Od pierwszej minuty, kiedy nasz pięcioosobowy tabun wpada do ich domu, ich idealny, spokojny świat, do którego przywykli, lega w gruzach.
— Nigdy tego nie widziałem. Chyba wymyślasz, Halin. Z wiekiem stajesz się zbyt przewrażliwiona.
— Władku, drogi, tam ty jesteś zajęty pracą w obejściu. Na działce rzadko przebywasz z nami. Starasz się pomóc rodzicom, dogodzić im. Ja zaś widzę i słyszę wszystko naprawdę. Te uszczypliwe komentarze matki, nieprzychylne spojrzenia ojca. Myślisz, iż to dla mnie przyjemne? Jesteśmy ma
Helena przytuliła mocniej chłopców, patrząc przez okno na mijane pola, i poczuła, jak ciężar lat nieporozumień z teściową zaczyna wreszcie opadać, zostawiając miejsce na prawdziwie spokojny, swój własny wakacyjny czas.