Nie wydzwaniam do dziecka na koloniach. To nie więzienie, żeby codziennie meldować się mamie

mamadu.pl 8 godzin temu
Nie sprawdzam codziennie, czy moje dziecko zjadło śniadanie, czy założyło czapkę i czy posmarowało się kremem z filtrem. Nie oczekuję od niego pięciu wiadomości dziennie, bo wiem, iż nie po to jedzie na kolonie, by być w ciągłym kontakcie ze mną. Zaufanie – choć trudne – jest moim sposobem na bycie obecną w jego życiu choćby wtedy, gdy dzielą nas setki kilometrów.


Nie dzwonię co wieczór


Mogłabym. Mogłabym wysyłać SMS-y, prosić o zdjęcia, pytać opiekunów. Ale wierzę, iż cisza z jego strony to nie powód do paniki, tylko dowód na to, iż dobrze się bawi a jego czas jest pełen zabawy, nowych znajomości i małych przygód, o których opowie mi dopiero, gdy wróci.

To ja muszę wytrzymać ten brak kontroli, a nie on musi mi codziennie udowadniać, iż jest bezpieczny.

Trudna sztuka odpuszczania


Bycie mamą to wieczna walka między chęcią chronienia a koniecznością puszczania dziecka wolno. Kolonie to poligon doświadczalny dla obu stron – dla niego, bo uczy się

samodzielności, i dla mnie, bo uczę się nie wtrącać w każdy szczegół jego dnia.

To moment, w którym moje "nie dzwonię" jest aktem miłości, a nie obojętności.

Zaufanie to też obecność


Czasem wydaje nam się, iż obecność to trzymanie ręki na pulsie non stop. Ale obecność może być też w tym, iż pozwalamy drugiej osobie "żyć po swojemu".

Moje dziecko wie, iż może do mnie zadzwonić w każdej chwili, ale też wie, iż nie będę go zasypywać pytaniami. Zaufanie to milcząca wiadomość: "Wierzę w ciebie".

Kiedy wieczorem nie dzwoni telefon, uczę się radzić sobie z lękiem. Uczę się, iż jego świat nie musi być moim światem, a on ma prawo do chwil, których nie dzieli z nikim dorosłym.

To trudne – bo matczyna wyobraźnia lubi malować czarne scenariusze – ale cisza to też lekcja: dla mnie o puszczaniu, dla niego o wolności.

Nie chcę wychowywać dziecka w lęku


Gdybym śledziła każdy jego krok, wysyłałabym mu sygnał, którego nie chcę – iż świat jest niebezpieczny, a on sam sobie nie poradzi. A przecież chcę, żeby czuł, iż potrafi, iż jest zaradny i iż nie musi dzwonić po ratunek przy każdym potknięciu.

Wiem, iż kiedyś to zaprocentuje – w wyborach, które będzie podejmował sam, bez mojej "ręki na pulsie".

Najpiękniejsze jest to, iż gdy wrócił, przez wiele godzin opowiadał mi z błyskiem w oku o tym, czego doświadczył. A ja wiem, iż dobrze zrobiłam, pozwalając mu przeżyć to na własnych warunkach.

Zaufanie, które dałam mu w bagażu, wraca do mnie w opowieściach pełnych śmiechu, a nie w raportach z każdego dnia.

Idź do oryginalnego materiału