„Nie zabierzesz mnie do siebie?” — zapytała matka z żalem. A ja już znałam odpowiedź…

polregion.pl 16 godzin temu

„Czy mnie do siebie nie zabierzesz?” — zapytała matka z urazą. Ale ja już znałam odpowiedź…

Nazywam się Kinga. Mam trzydzieści osiem lat i jestem zamężna od piętnastu. Mamy z mężem, Dominikiem, syna, dobre mieszkanie i, wydawałoby się, wszystko, o czym można marzyć. Ale jest temat, który do dziś mnie boli — to moja mama. A raczej jej wojna z moim mężem, która ciągnie się już ponad dziesięć lat.

Dominik przyjechał do naszego miasta z małej wioski. Wtedy marzył tylko o dostaniu się na studia, ale za pierwszym razem się nie udało, więc zatrudnił się jako hydraulik, żeby jakoś przeżyć. Mieszkał w akademiku, pracował, nie narzekał. W końcu dostał się na uczelnię. Pracy nie rzucił — stał się świetnym fachowcem, poszukiwanym. Właśnie na studiach się poznaliśmy. Byłam rok starsza, studiowałam wyżej, ale między nami zaiskrzyło.

Kiedy skończyłam studia, postanowiliśmy się pobrać. Ale moja mama była kategorycznie przeciw.

„Hydraulik? Zwariowałaś? Wieśniak, bez mieszkania, bez perspektyw!” — oburzała się.

Przekonałam ją, żeby pozwoliła nam zamieszkać u niej — tymczasowo, dopóki Dominik nie skończy studiów. Mama zgodziła się niechętnie, z kwaśną miną. Od początku nie akceptowała Dominika, choć on się starał. W pierwszych tygodniach naprawił w mieszkaniu wszystko, co się dało: kran, kuchenkę, choćby drzwi balkonowe, które od lat nie domykały się. A w zamian — chłód i pretensje.

„Nie zamierzam cię, chłopcze, melinować u siebie!” — rzuciła kiedyś. Na co Dominik spokojnie odpowiedział: „Nie proszę”.

Starał się. Każdego dnia. Wszystko znosił. Ale widziałam, jak to go łamie. A potem zaszłam w ciążę… I stało się to, czego się baliśmy.

„Oszalałaś? Rodzić dziecku tego wieśniaka? Ledwo go znoszę w swoim mieszkaniu!” — krzyknęła mama.

Dominik usłyszał. W ciszy spakował rzeczy. Podeszł do mnie i powiedział:

„Albo idziesz ze mną. Albo odchodzę sam. Ale pod jednym dachem z twoją matką dłużej nie zostanę.”

Wyszłam. Przeprowadziliśmy się do jego maleńkiego pokoju w akademiku. Urodził się syn. Było ciężko. Ale ani przez dzień nie żałowałam. Dominik pracował, studiował, dorabiał. I po dwóch latach kupiliśmy pierwsze kawalerkę. Potem — dwupokojowe. Teraz mieszkamy w przestronnym trójpokojowym. Dominik jest inżynierem w dużej fabryce, z dobrą pensją. I wciąż dorabia, bo ma złote ręce, a klientów nie brakuje.

Ale od tamtej pory Dominik nigdy nie przekroczył progu mieszkania mojej matki. Nie przyszedł na żadne święta, nie spotkali się choćby na ulicy. Powiedział stanowczo:

„Nie chcę jej widzieć. Mogę pomóc finansowo, opłacić potrzeby. Ale nic więcej. Niech nie liczy na moją obecność ani rozmowy.”

Mama długo tego nie rozumiała. Do dziś, po latach, ma żal:

„Będziesz tak na smyczy męża? A jeżeli zachoruję? jeżeli nie będę mogła o siebie zadbać? I ty mnie też porzucisz?”

Wróciłam do domu z tym pytaniem i cicho powiedziałam Dominikowi:

„A jeżeli naprawdę… nie da sobie rady?”

Nie wahał się:

„Zatrudnijmy opiekunkę. Będziesz ją odwiedzać. Wszystko będzie godnie, ale bez jej udziału w naszym życiu. Moja granica — to twój próg.”

Zastanowiłam się. I zrozumiałam — ma rację. Nie musi wybaczać komuś, kto go upokarzał. Nie musi jej naprawiać kranów, jeżeli kiedyś poniżała go za to, iż był hydraulikiem. On wyrósł. Stał się kimś innym. A ona — nie.

Ostatnio znowu dzwoniła. Krzyczała, iż w łazience cieknie rura, a ja choćby nie poprosiłam Dominika, żeby zajrzał.

„Mamo” — powiedziałam spokojnie — „Dominik przelał ci pieniądze. Wezwij hydraulika.”

Rozłączyła się. Ma żal. Ale nie żałuję.

Czasem myślę, iż właśnie tamtej nocy, kiedy wyszłam z Dominikiem do akademika, podjęłam najważniejszą decyzję w życiu. Wybrałam rodzinę. Wybrałam człowieka, który nigdy mnie nie zawiódł. Który wyciągnął nas z synem na powierzchnię, zbudował wszystko od zera i nie dał się złamać. I ja nie pozwolę już nikomu go złamać.

Niech mama ma żal. Miała czas — i szansę. Ale nie chciała z niej skorzystać.

Idź do oryginalnego materiału