„Nie zabierzesz mnie do siebie?” — zapytała matka z żalem. Odpowiedź była dla mnie oczywista…

newskey24.com 13 godzin temu

„Czy ty mnie do siebie nie zabierzesz?” — zapytała matka z goryczą w głosie. ale ja już znałam odpowiedź…

Nazywam się Kinga. Mam trzydzieści osiem lat i od piętnastu jestem zamężna. Z mężem, Miłoszem, mamy syna, piękne mieszkanie i, w teorii, wszystko, o czym można marzyć. Ale jest jeden temat, który wciąż boli — moja mama. A raczej jej nieustanna wojna z Miłoszem, trwająca już ponad dekadę.

Przyjechał do naszego miasta z małej wioski na Podlasiu. Marzył o studiach, ale za pierwszym razem się nie dostał. Zatrudnił się jako hydraulik, by jakoś przetrwać. Mieszkał w akademiku, pracował, nie narzekał. W końcu dostał się na uczelnię. Nie porzucił fachu — stał się świetnym fachowcem, z klientami w kolejce. Poznaliśmy się na politechnice. Ja byłam rok starsza, ale między nami iskrzyło od pierwszej chwili.

Gdy skończyłam studia, zdecydowaliśmy się na ślub. Ale moja mama stanowczo się sprzeciwiła.

„Hydraulik? Oszalałaś! Wieśniak bez mieszkania, bez perspektyw!” — krzyczała.

Udało mi się ją przekonać, by pozwoliła nam zamieszkać u niej — tymczasowo, dopóki Miłosz nie skończy studiów. Zgodziła się niechętnie, z grymasem. Od początku traktowała go jak intruza, choć starał się, jak mógł. W pierwszym miesiącu naprawił wszystko, co było do naprawienia: krany, kuchenkę, choćby balkonowe drzwi, które od lat nie domykały się. A w zamian — chłód i pretensje.

„Nie zamierzam cię meldować u siebie, chłopie!” — rzuciła mu któregoś dnia. On tylko spokojnie odparł: „Nie proszę.”

Próbował. Codziennie. Znosił wszystko. Ale widziałam, jak to go niszczy. A potem zaszłam w ciążę… I stało się to, czego się baliśmy.

„Zwariowałaś?! Rodzić dziecku tego wieśniaka?! Ledwo go znoszę w swoim domu!” — wrzasnęła matka.

Miłosz usłyszał. W milczeniu spakował swoje rzeczy. Podeszła do mnie i powiedział:

„Albo idziesz ze mną, albo odchodzę sam. Ale pod jednym dachem z twoją matką dłużej nie zostanę.”

Wyszłam. Wynieśliśmy się do jego maleńkiego pokoju w akademiku. Urodził się syn. Było ciężko. Ale nigdy nie żałowałam. Miłosz pracował, studiował, dorabiał. Po dwóch latach kupiliśmy pierwsze kawalerkę. Potem dwupokojowe. Teraz mamy przestronne trzypokojowe. Jest inżynierem w dużej fabryce, z zarobkami, o których mama choćby nie śniła. Wciąż dorabia, bo ma złote ręce, a klientów mu nie brakuje.

Ale od tamtego dnia Miłosz nigdy nie przekroczył progu mojej matki. Nie pojawił się na żadnych świętach, nie spotkali się choćby przypadkiem. Powiedział stanowczo:

„Nie chcę jej widzieć. Mogę pomóc finansowo, opłacić potrzeby. Ale to wszystko. Nie licz na rozmowy ani wizyty.”

Matka długo tego nie rozumiała. Do dziś, po latach, wciąż ma żal:

„Zostawisz mnie samą? A jeżeli zachoruję? jeżeli nie będę mogła o siebie zadbać? Też mnie porzucisz?”

Pewnego wieczoru wróciłam do domu z tym pytaniem i cicho zapytałam Miłosza:

„A jeżeli naprawdę… nie da sobie rady?”

Nie wahał się ani chwili:

„Zatrudnimy opiekunkę. Będziesz ją odwiedzać. Zadbamy o wszystko godnie, ale bez jej obecności w naszym życiu. Moja granica to twój próg.”

Zastanowiłam się. I zrozumiałam — ma rację. Nie musi wybaczać komuś, kto go upokarzał. Nie musi jej naprawiać kranów, jeżeli kiedyś drwiła, iż jest tylko hydraulikiem. On wyrósł. Stał się kimś innym. Ona — nie.

Ostatnio znów dzwoniła. Krzyczała, iż w łazience przecieka rura, a ja choćby nie poprosiłam Miłosza, żeby spojrzał.

„Mamo” — odpowiedziałam spokojnie — „Miłosz przelał ci pieniądze. Wezwij hydraulika.”

Rozłączyła się. Urażona. Ale nie żałuję.

Czasem myślę, iż tamtej nocy, gdy wyszłam z Miłoszem do akademika, podjęłam najważniejszą decyzję w życiu. Wybrałam rodzinę. Wybrałam człowieka, który nigdy mnie nie zawiódł. Który zbudował nasze życie od zera i nie dał się złamać. I ja już nikomu nie pozwolę go łamać.

Niech mama się obraża. Miała czas — i szansę. Ale nie chciała z niej skorzystać.

Idź do oryginalnego materiału