„Nie zabierzesz mnie ze sobą?” — zapytała matka z żalem. Ale odpowiedź była dla mnie jasna…

newskey24.com 13 godzin temu

„Czy ty mnie do siebie nie zabierzesz?” — zapytała matka z urazą. Ale ja już znałam odpowiedź…

Nazywam się Weronika. Mam trzydzieści osiem lat i jestem zamężna od piętnastu. Mamy z mężem, Krzysztofem, syna, dobre mieszkanie i, wydawałoby się, wszystko, o czym można marzyć. Ale jest temat, który do dziś mnie boli — moja mama. A raczej jej wojna z moim mężem, która trwa już ponad dekadę.

Krzysztof przyjechał do naszego miasta z małej wsi. Wtedy marzył tylko o dostaniu się na studia, ale za pierwszym razem się nie udało, więc zatrudnił się jako hydraulik, by jakoś przetrwać. Mieszkał w akademiku, pracował, nie narzekał. W końcu dostał się na politechnikę. Pracy nie porzucił — stał się świetnym fachowcem, rozchwytywanym. To na uczelni się poznaliśmy. Byłam rok starsza, studiowałam wyżej, ale między nami zaiskrzyło.

Gdy skończyłam studia, postanowiliśmy się pobrać. Ale moja mama stanowczo się sprzeciwiła.

— Hydraulik? Oszalałaś! Wieśniak bez mieszkania, bez perspektyw! — oburzała się.

Uprosiłam ją, by pozwoliła nam tymczasowo zamieszkać u niej — dopóki Krzysztof nie skończy studiów. Mama zgodziła się niechętnie, z kwaśną miną. Od początku nie akceptowała go, choć się starał. W pierwsze tygodnie naprawił w mieszkaniu wszystko, co się dało: kran, kuchenkę, choćby drzwi balkonowe, które latami nie domykały się. A w zamian — chłód i wyrzuty.

— Ciebie, chłopie, nie zamierzam meldować u siebie! — rzuciła któregoś dnia. A on spokojnie odparł: — I nie proszę.

Starał się. Codziennie. Wszystko znosił. Ale widziałam, jak to go niszczy. A potem zaszłam w ciążę… I stało się to, czego się baliśmy.

— Zwariowałaś! Rodzić dziecku tego chamskiego prostaka? Ledwo go znoszę pod swoim dachem! — krzyknęła mama.

Krzysztof usłyszał. W milczeniu spakował rzeczy. Podeszła do mnie i powiedział:

— Albo idziesz ze mną. Albo odchodzę sam. Ale pod jednym dachem z twoją matką nie zostanę.

Wyszłam. Wynieśliśmy się do jego maleńkiego pokoju w akademiku. Urodził się syn. Było ciężko. Ale ani dnia nie żałowałam. Krzysztof pracował, studiował, dorabiał. Po dwóch latach kupiliśmy pierwsze kawalerki. Potem — dwupokojowe. Teraz mamy przestronne trzypokojowe. Krzysztof jest inżynierem w dużej fabryce, z godną pensją. Wciąż dorabia, bo ma złote ręce, a klientów nie brakuje.

Ale od tamtej nocy Krzysztof nigdy nie przekroczył porzgu mieszkania mojej matki. Nie przyszedł na żadne święta, nie spotkali się choćby na ulicy. Powiedział stanowczo:

— Nie chcę jej widzieć. Mogę pomóc finansowo, opłacić potrzeby. Ale nic więcej. Niech nie liczy na rozmowy ani moje wizyty.

Mama długo tego nie rozumiała. Do dziś, po latach, ma żal:

— I będziesz tak na smyczy u męża? A jeżeli zachoruję? jeżeli nie dam sobie rady? Też mnie porzucisz?

Wróciłam do domu z tym pytaniem i cicho spytałam Krzysztofa:

— A jeżeli naprawdę… nie będę mogła sobie poradzić?

Nie wahał się:

— Zatrudnimy opiekunkę. Będzieś ją odwiedzać. Wszystko będzie godnie, ale bez niej w naszym życiu. Moja granica — to twój próg.

Zastanowiłam się. I zrozumiałam — ma rację. Nie musi wybaczać komuś, któNiech trwa w swoim uporze, bo i ja mam prawo do swojej granicy.

Idź do oryginalnego materiału