Jak bardzo byśmy nie kochali naszego syna, jak bardzo nie chcielibyśmy mu pomóc – miarka się przebrała. Nie zamierzam dłużej mieszkać pod jednym dachem z jego żoną.
Ta dziewczyna przeszła już do szantażu – wprost żąda od nas z mężem, żebyśmy kupili im mieszkanie. A przepraszam bardzo – z jakiej racji? Gdyby syn był sam, może byśmy się jeszcze zastanowili. Ale to on sam postanowił się żenić, i to z kim? Z taką… nieszczęsną kandydatką.
Rozglądam się wokół – u znajomych i rodziny dzieci żenią się bliżej trzydziestki. Do tego czasu już mają jakieś doświadczenie, jakąś pozycję, wiedzą co i jak. A nasz Włodek wpadł na pomysł, iż musi się ożenić w wieku dwudziestu czterech lat. Jestem pewna, iż to jego żona, Natalia, go do tego popchnęła.
Z dziewczynami nigdy nie miał szczęścia. Niby przystojny, wysoki, wysportowany – ale zawsze coś. Albo się wstydził, albo nie miał odwagi. Nie dziwię się, iż Natalia go sobie owinęła wokół palca. A on patrzy na nią jak w obrazek i boi się ją zasmucić. Nie ma doświadczenia – to złapał się pierwszej, co się nawinęła.
Na początku mieszkali osobno, wynajmowali. Ale Natalia gwałtownie zaszła w ciążę i zrezygnowała z pracy, bo “zbyt ciężko, nie da się pracować w ciąży”. Utrzymać się z jednej pensji to nie życie, a wegetacja. Do jej rodziców nie pojechali – mieszkają za granicą, a na ślubie choćby się nie pojawili. Syn prosił, więc zgodziliśmy się, żeby zamieszkali z nami.
– Muszę teraz uzbierać na wózek, łóżeczko i takie tam, a potem odkładać na mieszkanie – opowiadał syn.
Niby słusznie. Ale najpierw mogli coś zaoszczędzić, zanim zaczęli “rozmnażać się”. Ale stało się. Nie wyrzucę przecież ciężarnej synowej na ulicę – tak wtedy myślałam.
Pierwsze tygodnie było spokojnie – Natalia się chyba przyglądała. Ale gdy zorientowała się, iż nikt jej tu za bardzo nie ogranicza, zaczęła się rozpychać łokciami.
My z mężem i synem pracujemy cały dzień. Ona siedzi w domu. Na początku jeszcze coś robiła – potem już tylko po sobie talerze zmywała. To już było coś.
– Jestem w ciąży, jest mi ciężko! – jęczała z wyrzutem w głosie.
A co ciężkiego w tym, żeby wyjąć kurczaka z zamrażarki czy zlecić zakupy online? Albo odkurzyć?
Ciążę miała książkową, ale potrafiła robić z siebie ofiarę dramatyczną. Może syna to rusza, mnie nie – nie dam się nabrać.
Ale nie chodziło tylko o to, iż przestała pomagać. Ona zaczęła przeszkadzać! Tu muzykę odpali, tam suszarka po nocy, przez telefon trajkocze z koleżankami, jakby mieszkała sama.
Czy naprawdę nie miała na to całego dnia? Musi to robić wieczorem, kiedy wracamy zmęczeni z pracy?
Jak już śpimy – idzie do kuchni, coś gotuje, toksykoza nagle cudownie mija. Z synem się zaśmiewają do łez, oglądają filmy o północy – raz cisza, raz wrzask. I ja zwracałam uwagę, i mąż – jak grochem o ścianę.
Aż któregoś razu weszłam do kuchni po pierwszej w nocy – hałasowała tam już z godzinę. Poprosiłam o ciszę.
– A czemu się ciągle czepiacie? My też jesteśmy ludźmi, mamy prawo żyć! – odpyskowała Natalia.
– Nie czepiam się. Zobacz która godzina! My chcemy spać! – warknęłam.
– No to kupcie nam mieszkanie, to nie będziemy wam przeszkadzać. W końcu jesteśmy waszym jedynym dzieckiem – uśmiechnęła się bezczelnie.
Najchętniej udusiłabym ją za tę bezmyślność, ale tylko weszłam do pokoju syna i oznajmiłam:
– Macie trzy dni na wyniesienie się. Nie potrafisz nauczyć żony współżycia z innymi – pakujcie się. Nikt mi tu warunków stawiać nie będzie!
– Mamo, no ale o co chodzi? Przecież wszystko dobrze… – zaczął jęczeć Włodek.
Nie, nic nie jest dobrze. I jeżeli on tego nie widzi, to już nie moja sprawa. Niech bierze swoją przebojową żonę i szuka mieszkania. Ja nie mam zamiaru znosić tej bezczelności i braku kultury. Mało iż żadnego pożytku z niej w domu, to jeszcze spokojnie żyć nie daje. I robi to specjalnie – jestem tego pewna.