Ojciec odszedł po odkryciu romansu matki z kolegą, a w domu wybuchł straszny skandal.

newskey24.com 1 tydzień temu

**Dziennik, 12 kwietnia**

Odszedł, bo odkrył romans mamy z kolegą z pracy. W domu wybuchła straszna awantura.
— A czego się spodziewałeś? Cały czas sama jak palec! Ty tylko w tej swojej pracy, dniem i nocą. Jestem kobietą, potrzebuję uwagi!
— Co powiesz, jak twojego czułego Darka wsadzę za kratki? Podrzucę mu coś, i koniec, co? — ojciec spytał lodowatym wściekłym głosem.
Był operatorem w policji.
— Nie ośmielisz się! Sam wszystko zrujnowałeś!

Mama usiadła na kanapie i rozpłakała się. Ojciec spakował już swoje skromne rzeczy i szedł do wyjścia. Stałem w progu między korytarzem a salonem, gotowy położyć się na podłodze, żeby go nie wypuścić. Co za głupota? Zawsze mieliśmy zgodną, dobrą rodzinę. Rodzice nigdy się nie kłócili, śmiali się z tych samych żartów. Tak, tata spędzał dużo czasu w pracy, wracał strasznie zmęczony, marząc tylko o śnie. Ale te chwile, gdy byliśmy razem, pokazywały, iż wszystko było w porządku! Jak mama mogła to zepsuć? I czy ojciec naprawdę nie wybaczy?

— Grzesiu, nie odchodź — szepnęła mama, odsłaniając twarz. — Wybacz mi! Nie zostawiaj nas. Krzysiu, nie stój jak słup!

Ale nie ruszyłem się. Zablokowałem przejście. Dwunastoletniemu mnie wydawało się, iż mogę powstrzymać ich przed zniszczeniem tego, co uważałem za szczęśliwą rodzinę.

— Krzysiu, przepuść — powiedział ojciec twardo.
Tego tonu używał tylko w pracy. Nie w domu. Nie z nami.

— Nie odchodź! — poprosiłem.
— Zejdź mi z drogi!
Wciąż ten sam głos.
— Tato… a co ze mną?

Odsunął mnie jak krzesło i wyszedł. Myślę, iż spieszył się, żeby niczego nie zrobić. Nie uderzyć mamy w gniewie, a przecież miał służbowy pistolet. Jego oczy płonęły takim gniewem, iż wtedy dobrze zrobił, odchodząc. Teraz to rozumiem. Ale tamtego dnia stał się dla mnie kimś, kto odsunął mnie jak mebel. A mama — kimś, kto stworzył ten koszmar.

Darek okazał się, oczywiście, dupkiem i też ją zostawił. Znalazła się w strasznej sytuacji: mąż odszedł, kochanek uciekł, syn obwinia ją o rozpad rodziny. A ja…

Zacząłem wracać późno, zadawać się z trudną paczką. Najpierw drobne kradzieże, potem coraz śmielsze akcje. Złapali nas na napadzie na jakiegoś bogacza — nie wszystkich. Miał ochronę, złapali tylko dwóch: mnie i Kubę. Tata, już wtedy szef operacyjnych, przyjechał na komisariat. Nazwisko mieliśmy rzadkie — Wilk — a imię ojca nie Piotr, tylko Grzegorz. Ktoś go znał, więc zadzwonił.

— Wychodzisz — rzucił.
— Spieprzaj — warknąłem przez zęby.
Wyciągnął mnie z celi.
— A Kuba?! — krzyczałem, desperacko się szarpiąc.

Wciągnął mnie na przesłuchanie i dwa razy walnął w twarz. Rozmazując krew ze łzami, nienawidziłem go coraz bardziej.
— Ile ty masz lat?
— Co?
— Piętnaście?
Rozśmiałem się.

— Gratulacje! Nie wiesz, ile lat ma twój syn!
— Bo nie jesteś mój! — wrzasnął. — Wziąłem Gosię za żonę, już w ciąży. Myślałem, iż będzie dobrą żoną. A ona taka była — tu użył wulgaryzmu — i taka została.
— To kto jest moim ojcem? — spytałem głupio.

Dał mi chusteczkę i wodę. Otrząsnąłem się. Grzegorz usiadł naprzeciwko:
— Przepraszam, iż cię uderzyłem. Zawiodłeś mnie. Myślisz, iż nie mam swoich problemów?
— To idź się nimi zajmij — mruknąłem.
— Krzysiu… na papierze jesteś moim synem. Alimenty płacę regularnie. Ale jeżeli tak dalej pójdzie — zrzeknę się ciebie. Niech cię zamkną — co mi do tego?
— A teraz?
— Jak to?
— No teraz… nie zamkną?
Pokręcił głową.
— A Kuba?
— Kuba ma własnego ojca. Zamożna rodzina. Sami się nim zajmą. Ty lepiej pomyśl o sobie. Myślisz, iż w więzieniu jest jak w raju? To piekło. Zwłaszcza dla małoletnich.

Nie chciałem tam trafić. Byłem po prostu zgorzkniały, bolało mnie patrzeć na mamę. Więc… szukałem rozrywek. Podzieliłem się tym z tatą.

— Wybór należy do ciebie. Albo zaczynasz żyć normalnie — uczyć się, myśleć o przyszłości. Albo idziesz na dno, a tam kończy się źle. Nie chcesz więzienia? Zmień się. Możesz iść.

Ruszyłem do wyjścia. Zatrzymał mnie jego głos:
— I nie winij mamy. W rozwodzie zawsze wina leży po obu stronach. A to, co powiedziałem… to były emocje. Zapomnij.
— Grzesiu… tato, przecież się kochacie! Może się pogodzicie? — spytałem bez nadziei.
— O tym też zapomnij, synu.

Kumple z paczki nie chcieli mnie puścić. Kilka bójek, kilka siniaków. Ale się odczepili. Kubie ojciec wyprosił warunkową, wrócił do starych spraw. Ja wybrałem inaczej.

Mamie wybaczyłem. Starałem się. Chciałem zapytać, kto jest moim ojcem, ale… nie zrobiłem tego. Nie miałem czasu w grzebanie w przeszłości — w nauce miałem tyle zaległości, iż poprawki zajęły mi wszystkie chwile.

Zdałem, złożyłem papiery do kilku szkół policyjnych.
— Oszalałeś? — mama była wściekła. — To nie jest życie! Pamiętasz ojca?

Często go wspominałem. Ale nie widywaliśmy się. Bez słów, bez urazy. Po studiach, już jako podporucznik, pojawiłem się u niego bez zapowiedzi. Nie chciałem niczego — tylko pokazać, iż wybrałem dobrze.

Tata wciąż był szefem operacyjnych. Nie awansował. Widocznie mu pasowało. Zajrzałem do gabinetu.
— Melduję się. Podporucznik Wilk. Pozwoli pan?
— Krzysiu? — oniemiał.
Więc mama dotrzymała słowa. Nie powiedziała mu.
— No weź, synku… Siadaj, gadaj.

Piliśmy herbatę. Zaproponował koniak — odmówiłem. Rozmawialiśmy pewnie godzinę. Od czasu do czasu odbierał służbowe telefony. Skronie miał siwe, twarz pooraną zmarszczkami. Ten obcy, a jednak bliski człowiek patrzył na mnie z łzą w oku. OOjciec nagle wstał, podszedł do mnie i mocno przytulił, jakby bał się, iż znowu odejdę, a wtedy zrozumiałem, iż przez wszystkie te lata on tak samo tęsknił.

Idź do oryginalnego materiału