Ojciec opuścił rodzinę dla innej kobiety, gdy jego córka miała cztery lata.
Wyprowadził się tuż po Nowym Roku; w drzwiach tylko rzucił przepraszam i zatrzasnął wejście. Matka przyjęła to ze spokojem, jakby to była nieunikniona konieczność. W jej rodzinie żadna kobieta nie doczekała się trwałego związku. Ale kilka tygodni później, w środku nocy, połknęła wszystkie tabletki diazepamu i paracetamolu, jakie znalazła w domu, i zasnęła na zawsze.
Rankiem Marysia długo starała się obudzić matkę, krzycząc i szarpiąc ją. W końcu zjadła improwizowane śniadanie z tego, co znalazła w lodówce, i wróciła, by próbować jeszcze raz. Zmęczona, zasnęła wtulona w jej zimne już ciało.
Styczniowe dni mijają szybko, a gdy dziewczynka otworzyła oczy, zaczynało się ściemniać. Obudził ją chłód pociągnęła koc bliżej, przytuliła się mocniej do matki, ale to tylko spotęgowało lodowate uczucie. Wtedy Marysia zrozumiała: ten przenikliwy mróz wydobywał się właśnie od niej. Gorące łzy popłynęły po jej policzkach.
W drzwiach rozległ się dźwięk klucza. Marysia pomknęła jak wicher to była Halina, młodsza siostra matki.
Marysiu, jesteś w domu! Gdzie mama? Dzwoniłam cały dzień, czemu nie odbiera? Strasznie się martwiłam!
Dziewczynka chwyciła Halinę za płaszcz i ciągnęła z całych sił. Patrzyła na nią szeroko otwartymi, zalewającymi się łzami oczami, wskazując palcem w stronę sypialni. Krzyczała, ale żaden dźwięk nie wydobywał się z jej gardła tylko nieme wycie bólu.
Halina nigdy nie mogła mieć dzieci, więc mąż zostawił ją po pięciu latach małżeństwa. Bez własnego potomstwa, całe swoje uczucie przelała na siostrzenicę, kochając ją jak własną córkę. Gdy stało się nieszczęście, bez wahania załatwiła formalności i zabrała Marysię do siebie. Otoczyła ją troską, ale przez trzy lata żadna terapia nie przywróciła dziewczynce głosu.
Tego roku zima przyszła wraz z Andrzejkami, sypiąc białym, chrupiącym śniegiem. Marysia z koleżankami cały dzień zjeżdżały na sankach w Parku Łazienkowskim, lepiły całe rodziny bałwanów, tarzały się w śniegu i robiły aniołki.
Czas do domu. Ubrania masz jak lodowate pancerze, a rękawiczki to już adekwatnie kostki lodu. Chodź, wstąpimy po mleko i makaron poganiała Halina.
Przed sklepem, wśród wchodzących i wychodzących ludzi, siedział rudawy kot. Wyglądał na zadowolonego z życia, przymrużając oczy, jakby niczego nie potrzebował tylko od czasu do czasu przestępował łapami z zimna. Marysia przykucnęła przy nim, machając ciotce, żeby poszła bez niej.
Dobrze, ale nie ruszaj się stąd!
Dziewczynka powoli pogłaskała kota, który wyprostował się, wygiął grzbiet i zaczął mruczeć. Marysia przytuliła się do jego puszystej sierści, a nagle po jej policzkach popłynęły gorące łzy. Kot zaczął je zlizywać, prychał, ale nie przestawał.
Fuj! Co ty robisz? To zwykły brudny dachowiec!
Halina złapała Marysię za rękę i ciągnęła w stronę samochodu. Dziewczynka szarpała się, ale ciotka wsadziła ją na tylną kanapę i wsiadła za kierownicę.
Kot podreptał za nimi, patrząc na Marysię i żałośnie miaucząc.
Nie mogę go zostawić, on jest teraz mój szepnęła Marysia, rysując łzami po szybie.
Czy ty właśnie coś powiedziałaś? Powtórz, proszę! Halina drżała.
Nie zostawimy go! On umrze bez mnie! krzyknęła dziewczynka prosto w jej stronę.
Ciotka wyskoczyła z auta, złapała kota i wcisnęła się obok Marysi. Przestraszony rudzielec wbił pazury w jej płaszcz, ale gdy zobaczył dziewczynkę, wskoczył jej na kolana i wtulił się jak kłębek.
Chciałaś kota? Wystarczyło tak od razu mówić, dawno byśmy ci załatwili! Halina uśmiechała się przez łzy.








