Pewnego dnia przyszła do mnie dziewczynka, z którą nikt nie chce się zaprzyjaźnić.

newsempire24.com 4 tygodni temu

Pewnego razu przyprowadzono do mnie dziewczynkę, której, zdaniem mamy, nikt nie chce się zaprzyjaźnić. Nigdzie…

Zmieniali szkoły, zapisali ją do różnych kółek i sekcji, a choćby przeprowadzili się. Matka pociesza córkę, powtarzając, iż to źli ludzie z jej otoczenia nie potrafią jej docenić. Mówi, iż następni przyjaciele na pewno będą lepsi i docenią ją tak, jak na to zasługuje.

Dziewczynka wierzy swojej mamie i tej wygodnej wersji tak mocno, iż czuje żal do całego świata — dlaczego ci dobrzy ludzie tak długo się nie pojawiają?

Siedzi naprzeciwko mnie, napuszyła wargi, oczy pełne łez…

Siadam bliżej, łapię ją za ręce i pytam cicho:
— Skąd wiesz, iż nikt się z tobą nie przyjaźni? Odtrącają cię? Nie odpowiadają na twoje pozdrowienia? Nie przyjmują pomocy? Nie reagują na prośby?

Dziewczynka zaskoczona, odpowiada:
— Nie… Po prostu siedzę, a nikt do mnie nie podchodzi…
— Wiesz, iż możesz tak siedzieć bardzo długo? — uśmiecham się. — Muszę cię niestety zmartwić, ale w ten sposób przyjaciele się nie pojawią…

— Dlaczego? — łzy popłynęły.
— Ponieważ chcesz się zaprzyjaźnić, ale nie znasz najważniejszej zasady przyjaźni…
— Znam!!! — krzyczy dziewczynka.
— Oświeć mnie! — proszę ją.

— Gdy się przyjaźnimy, to wszyscy się MNĄ dzielą, zapraszają MNIE wszędzie, wszystko mi opowiadają i kochają MNIE…
— A co robisz ty?
— Chodzę z nimi…

— Godna nagroda. Za to kolejka powinna się ustawić…
Ale mówiąc poważnie, powiedz mi, CZY POTRAFISZ SZCZERZE INTERESOWAĆ SIĘ ŻYCIEM INNYCH LUDZI…

Nawet jeżeli nie są to twoi koledzy ze szkoły…
Opowiedz mi, co lubi twoja mama…
Kiedy jest smutna…

Czy pytasz ją, jak się czuje…
Jak możesz jej pomóc, gdy jest zmęczona…
Albo tata?
Albo brat?

Albo ktokolwiek inny z tych, których znasz…
— Ale nie muszę! Mam dopiero 10 lat! — wybucha.
— Masz JUŻ 10 lat, — odpowiadam spokojnie i zaczynamy uczyć się przyjaźni…
Dziewczynka oczywiście nie jest winna…

A takich jak ona jest teraz co druga osoba…
To nasz rodzicielski dzieco-centrystyczny światopogląd, gdy choćby nie zakładamy, iż dziecko od najmłodszych lat można uczyć nie tylko brać, ale i dawać…
Nie jesteśmy już dla nich rodzicami, ale animatorami, którzy czują się winni, gdy tylko zobaczą, iż dziecko się nudzi…

Zaczynamy je zabawiać albo podsuwamy zbawienny telefon…
A potem oni nie potrafią sami się sobą zająć i ciągle wymagają nowych rozrywek, oskarżając nas, iż się nudzą…

Niewielu z rodziców wpada na pomysł, by odpowiedzieć, iż i nam nudzi się słuchać o ich nudzie…
A trzeba to powiedzieć, aby uruchomić inne procesy myślowe, prowadzące na zdrowe terytorium relacji tak ze sobą, jak i ze światem wokół…
Każde przedszkole, czy szkoła podstawowa, według moich obserwacji, to kongres małych książąt, których nie nauczono interesować się nikim oprócz siebie samych…

Wszechobecny egocentryzm i nie przesadzam…
Wrażamy im wszystko na raz, a oni widzą w nas tylko tych, którzy spełniają ich zachcianki…
I w sobie nawzajem — też… dlatego nie potrafią się przyjaźnić… chwalą się gadżetami i rozchodzą się po kątach…

Wychowujemy ich tak, jakbyśmy przygotowywali do tronu, a nie do rzeczywistego życia wśród ludzi…
Ten proces należy zatrzymać.
Czas nauczyć ich jedynego warunku wszystkich wartościowych relacji — od przyjaźni do miłości — WZAJEMNOŚCI.

Dawno już czas, moi drodzy.

Idź do oryginalnego materiału