Wspomnienia rodzinnej burzy w wielkim mieście
Władysław Nowak z żoną Haliną wybrali się do Krakowa, by odwiedzić córkę. Już pod drzwiami kamienicy, w której mieszkała ich Kinga, Władysław zauważył, jak bardzo żona jest zdenerwowana.
— Halinka, coś nie tak? — spytał, wpatrując się w nią uważnie.
— Nie, nic… Po prostu dawno nie widzieliśmy Kingi, więc trochę się martwię — próbowała się uśmiechnąć Halina, ale w głosie czuć było drżenie.
Weszli na klatkę schodową. Władysław stanowczo nacisnął dzwonek. Drzwi się nie otwierały.
— Dziwne, czyżby nie było jej w domu? — mruknął, spoglądając na żonę, i znów zadzwonił.
Zamek zaskoczył, drzwi uchyliły się powoli, a Władysław zastygł w osłupieniu.
* * *
Ojciec stał purpurowy z gniewu, twarz płonęła. Halina chwyciła go za rękę, błagając:
— Władek, uspokój się, proszę! Przecież masz nadciśnienie! Porozmawiajmy z Kingą spokojnie!
Lecz Władysław gwałtownie wyrwał dłoń, a jego głos stał się niski i groźny. Kinga, stojąc w progu, poczuła, jak zimny dreszcz przebiega jej po plecach — ojciec nigdy na nią tak nie patrzył.
— Puść, Halina! Dość już tego trzymania! Wcześniej trzeba było trzymać, ale nie mnie — naszą córkę!
— Władku, kochanie, no proszę! — Halina przenosiła wzrok z męża na córkę, nie wiedząc, jak załagodzić sytuację.
Pół roku temu Władysław przeszedł zawał, lekarze surowo zakazali mu się denerwować. Ale wczoraj nagle oświadczył:
— Pakuj się, Halina. Nie mogę sobie miejsca znaleźć. Trzy miesiące same wymówki, a do nas nie przyjeżdża. To nie bez powodu. Matka jesteś, czemu milczysz?
Halina naprawdę milczała. Nie dlatego, iż nie wiedziała, ale dlatego iż wiedziała za dużo. Razem z Kingą ukrywały prawdę przed Władysławem, licząc, iż wszystko się ułoży. Myślały, iż potem się przyznają, ojciec się zezłości, ale już będzie dobrze. A teraz — co powiedzieć, co zrobić?
— Po prostu jest zmęczona, studiuje, dorabia, obiecała niedługo przyjechać, przecież ją znasz — bełkotała Halina, ale Władysław już zakładał płaszcz.
Porwał portfel, klucze, telefon, zabrał żonie komórkę:
— I nie waż się jej uprzedzać! Ja jestem ojcem, czy jak? Widziałem, jak latem kręciła się przed lustrem, to bokiem stanie, to włosy rozpuści, to ucho poprawi. A o kimś — cisza! Znaczy, coś jest nie tak. Jedziemy do niej!
W pociągu Halina próbowała coś wyjaśnić, ale machnęła ręką:
— Spieszysz się, Kinga sama chciała wszystko powiedzieć, jak się ułoży. Nie chciała cię martwić przez twoje ciśnienie.
— Halina, dość już tego ciśnienia! Jestem ojcem, chcę wiedzieć, co z moją córką! Mam złe przeczucie! — odciął Władysław.
— Dobrze, zadzwoń do drzwi — westchnęła Halina, ściskając jego dłoń.
Drzwi otworzyły się nie od razu. Kinga najwyraźniej spojrzała przez wizjer i wahała się. Ale w końcu otworzyła — nie zostawi przecież rodziców za progiem.
— Wiedziałem! Kinga, kto to? Czyj to dziecko? Czemu przed nami ukrywałaś? — głos Władysława drżał z bólu i gniewu.
Wyszedł na klatkę schodową i osunął się na stopnie, łapiąc się za serce.
— Tato, czemu tam siedzisz? Tato, wracaj! — Kinga, z już widocznym brzuszkiem, wyglądała na zagubioną i bezradną.
Jego dziewczynka, jego duma, wyjechała na studia, dostała się na stypendium, a teraz… Co teraz? Władysław przełknął ślinę. Poza nim nie ma kto jej bronić. Trzeba znaleźć tego chłopaka, porozmawiać, coś zrobić!
— Tato, chciałam powiedzieć później, jak się wszystko ułoży. A teraz… On miał wypadek, leży w szpitalu! — Kinga rozpłakała się jak dziecko.
Władysław wstał, otrzepał spodnie i nagle się uspokoił. No i co, dziecko? Ważne, iż wszyscy żyją. Wychowają, dadzą radę, nie pierwszyzna!
Kinga urodziła im się z Haliną późno, gdy już nie mieli nadziei. Do szkoły poszła jako najmniejsza, ale taka poważna — nie dokazywała, na przerwach czytała, uczyła się na piątki. Dostała się na uniwersytet, dorabiała, wynajmowała mieszkanie z koleżankami. Latem te przyjeżdżały do nich na wieś — wszystko było w porządku…
— Halina, ty wiedziałaś? Wiedziałaś i milczałaś? — spytał żonę, od razu żałując ostrości.
Halina spuściła oczy:
— Władek, przecież byłeś chory, kazali cię oszczędzać…
— Dobrze, rozumiem. Chodźmy do mieszkania, Kinga, opowiadaj wszystko po kolei.
Córka opowiedziała, jak poznała Kamila. Pracował w tej samej firmie, gdzie ona dorabiała. Pomagał jej, potem zaczęli się spotykać. Kamil powiedział, iż chce, by zawsze była przy nim, by została jego żoną. Ale wyznał: był żonaty. Pobrali się zaraz po szkole — ich matki, przyjaciółki, nalegały. Rozwiedli się, gdy jego była żona, Justyna, zakochała się w innym, ale przeciągali formalności. A potem Justyna oświadczyła, iż jest w ciąży i chce wszystko naprawić. Tamten ją rzucił, więc postanowiła wrócić do Kamila.
— I ty mu wierzysz? Że to nie jego dziecko? — surowo spytał Władysław.
— Tak, tato, wierzę. Kamil nie kłamie. Zawsze był przy mnie, a ona w innym mieście. Pojechał z nią rozmawiać i zdarzył się wypadek. Ale wyzdrowieje i wróci, jestem pewna!
— Dobrze, nie martw się. Podaj mi jego dane, nazwę szpitala.
— Tato, nie trzeba!
— Nic mu nie zrobię, tym bardziej iż leży. Chcę porozmawiać. W końcu to ojciec mojego wnuka czy wnuczki? Może i przyszły zięć?
Władysław otarł łzy córki i uśmiechnął się:
— Pamiętasz naszą piosenkę? „Cicho, Kinga, nie płacz już, tatuś twój — mocny m— Pamiętam, tato — uśmiechnęła się Kinga przez łzy, gdy Władysław dokończył piosenkę: „Choćby burza, choćby wróg, tatuś zawsze stanie w bok!”.