Spełnione marzenie babci, dzieci zostawione na progu samotności.

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Maria Karbowska obchodziła swoje sześćdziesiąte urodziny. Okrągła rocznica, poważny jubileusz. Przez całe życie pracowała jako wykładowczyni na uniwersytecie, wychowała jedyną córkę, Annę, którą nauczyła uczciwego i samodzielnego życia, wierząc, iż będzie mądrą kobietą. Po przejściu na emeryturę czuła się szczególnie samotna — jak wiele kobiet w jej wieku zaczęła coraz częściej mówić do córki: „Ania, czas na dziecko. Chcę być babcią”. Zdawałoby się, iż to nic nadzwyczajnego — zwykłe matczyne pragnienie. Anna tylko się uśmiechała i machała ręką, ale pewnego dnia naprawdę zdecydowała się podarować mamie wnuka.

Jej mąż, Łukasz, był programistą — odnosił sukcesy, miał dobrą pensję. Anna także była aktywna i przedsiębiorcza, zawsze w ruchu. Podczas dwóch lat małżeństwa zdążyli założyć własny sklep internetowy, zlikwidować go, wybrać się autostopem po Europie, być na festiwalu muzycznym, przez kilka miesięcy mieszkać w hostelu w Portugalii, podróżować po Polsce na rowerach i spędzić Nowy Rok na kempingu. Anna nie nosiła spódnic, nie lubiła kosmetyków, a z Łukaszem poznała się na letniej imprezie muzycznej gdzieś nad Bugiem.

Gdy mama ponownie zaczęła temat wnuków, Anna niespodziewanie nie zaprzeczyła. A niedługo na jubileuszu Marii padł toast, który zapamiętała na całe życie: „Mamo, zostaniesz babcią!” Łzy radości, szczęśliwy błysk w oczach — wszystko to było. Od tego momentu żyła nadzieją — robiła na drutach buciki, kupowała śpioszki, czytała w internecie o wszelkich potrzebach noworodków. Tymczasem Anna i Łukasz przez cały czas żyli jak dotychczas — wyjazdy, spotkania, wystawy, nowe projekty. Anna nie zamierzała siedzieć w domu. Ciąża przebiegała lekko, i mówiła: „Nie jestem chora, jestem tylko w ciąży”.

Kłopoty zaczęły się w siódmym miesiącu, kiedy nie pozwolono jej wsiąść na pokład samolotu do Indii. Anna była rozżalona nie na męża, który poleciał sam, ale na linie lotnicze. „Fatalna obsługa,” — narzekała.

Urodził się chłopiec, któremu dali na imię Jarek. Jasnowłosy, niebieskooki — prawdziwy anioł. Maria płakała z radości. Ale szczęście nie trwało długo. Już w szpitalu Anna oznajmiła: „Nie będę karmić piersią. Niech się nie przyzwyczaja. Chcę żyć własnym życiem”. Z góry umówiła się z agencją na znalezienie niani. Ale matka spojrzała na nią takim wzrokiem, iż Anna zamilkła. „Niania — po moim trupie,” — powiedziała Maria stanowczo. Tak się to wszystko zaczęło.

Od trzeciego miesiąca Jarek stał się codzienną częścią życia babci. Jeździła do nich do mieszkania jak do pracy: rano tam — wieczorem do domu. Przewijała, karmiła, kąpała i układała do snu. Wszystko dla wnuka. I pewnego dnia Łukasz otrzymał telefon: znajomi sprzedawali dom w Tajlandii za okazyjną kwotę. Szansa. Oni z Anną polecieli, zostawiając dziecko z babcią „na tydzień”.

Minął tydzień. Potem miesiąc. Potem dwa. Anna nie wróciła. Zjawiła się prawie rok później, kiedy Jarek kończył roczek. Przyszła, spędziła z nim dwa dni i ponownie zniknęła — „dla spraw zawodowych”. Na pożegnanie pocałowała syna w główkę i przekazała babci pieniądze. „Wrócimy, kiedy skończy pięć lat. Zatrudnij nianię, żebyś się nie męczyła”.

Ale Maria odmówiła. Nie widziała wnuka jako „tymczasowego ciężaru”. Stał się jej sensem życia. Kładła się z nim, śpiewała mu kołysanki, uczyła pierwszych słów. Tak, było jej trudno. Tak, wiek. Ale serce nie starzeje się.

Teraz każdy dzień spędza z nim — na placu zabaw, na spacerze, u lekarza dziecięcego. A Anna przesyła zdjęcia z plaży, serfing, koktajle, „nowe horyzonty” w życiu. Tylko w jej horyzontach nie ma Jarka. Ale babcia jest pewna: kiedyś zrozumie, kto naprawdę był obok. I chociaż rodzice są daleko, on ma kogoś, kto nigdy nie zawiedzie.

Bo wnuków nie daje się na jubileusz. One się rodzą, by być kochane.

Idź do oryginalnego materiału