Mimo nieoficjalnego zakazu kontaktowania się z mediami dwóch strażników Uniwersytetu Warszawskiego zdecydowało się na rozmowę z Dariuszem Faronem, dziennikarzem Wirtualnej Polski. Opowiedzieli mu o swoich odczuciach i problemach, z jakimi muszą się codziennie mierzyć.
Jeden ze strażników wyznał, iż on i jego koledzy czują złość po zbrodni, którą popełnił student Mieszko R. Młody mężczyzna rzucił się z siekierą na pracownicę uczelni. Kobiety nie udało się uratować. – Rozmawialiśmy nawet, iż żeby coś się zmieniło, najwyraźniej musi dojść do tragedii. No to doszło – mówi wp.pl. Strażnicy przyznają, iż mimo ponoszenia sporej odpowiedzialności, nie mają praktycznie żadnych uprawnień. Nie mają choćby tzw. środków przymusu bezpośredniego. Żadnej pałki, gazu, kajdanek, paralizatora. W razie sytuacji krytycznej zostają z gołymi rękami.
Dodają też, iż wbrew dotychczasowym doniesieniom, podczas tragicznej sytuacji, gdy student zamordował portierkę, interweniowało dwóch strażników. – Tomek usłyszał jakieś krzyki. Wyskoczył zza żywopłotu i zobaczył człowieka schylonego nad leżącą kobietą. Zapytał, w czym może pomóc. Miał usłyszeć od napastnika: "Jej już nic nie pomoże" – mówią strażnicy.
– Później ten człowiek ruszył na niego z siekierą. Nasz strażnik zareagował modelowo. Tak chwycił napastnika i go docisnął, iż znacząco ograniczył mu możliwość ataku. Mimo to otrzymał przy tym ciosy. Drugi kolega, Darek, który do nich dobiegł, wytrącił sprawcy siekierę. Później go obalili – tłumaczą.
Dopiero potem dołączył do nich wspomniany na przykład przez premiera Tuska oficer SOP.
Strażnicy UW. Bez uprawnień, bez szacunku
Mówią też, iż wiele doniesień jest nieprawdziwych. W rzeczywistości nie było uciętej głowy, o które mówiły pierwsze docierające z UW pogłoski. Dodają, iż to nieprawda, jakoby napastnik miał chodzić po kampusie przez dłuższy czas z siekierą w ręku. Boli ich brak szacunku i niedocenianie ich pracy oraz roli.
– Prawda jest taka, iż nikt nas nie szanuje. Robimy za najniższą krajową. Czytam wypowiedzi pana rektora, iż nasze uprawnienia mają się niedługo zmienić. Mam taką nadzieję, bo rozmawiamy naprawdę o podstawach. Czuję się nie jak strażnik, tylko jak pachołek do przestawiania – mówi jeden z nich w rozmowie z wp.pl. Pytani o to, co teraz jest dla nich najtrudniejsze, mówią o swoim stresie, napięciu, przygnębieniu.
Przyznają, iż boli ich, gdy setki ludzi robią zdjęcia portretu zamordowanej pani Małgorzaty. Ich koleżanka stała się "niemalże atrakcją turystyczną", przy jej portrecie pozują choćby politycy i wrzucają te zdjęcia do mediów społecznościowych. – Nie rozumiem, jak na takiej tragedii można robić politykę. W moim odczuciu to dla rodziny pani Małgosi krzywdzące i upokarzające. Wyraz braku szacunku – mówi jeden ze strażników.