Strażnicy UW przerwali milczenie. Ujawnili kulisy tragedii na uniwersytecie

natemat.pl 4 godzin temu
Portret ich zamordowanej koleżanki stał się atrakcją turystyczną, politycy robią sobie przy nim zdjęcia. Strażnicy Uniwersytetu Warszawskiego nie mogli zapobiec tragedii, ale zrobili wszystko, co mogli. Tak mówią dziennikarzom o swojej pracy, obawach i odczuciach.


Mimo nieoficjalnego zakazu kontaktowania się z mediami dwóch strażników Uniwersytetu Warszawskiego zdecydowało się na rozmowę z Dariuszem Faronem, dziennikarzem Wirtualnej Polski. Opowiedzieli mu o swoich odczuciach i problemach, z jakimi muszą się codziennie mierzyć.

Jeden ze strażników wyznał, iż on i jego koledzy czują złość po zbrodni, którą popełnił student Mieszko R. Młody mężczyzna rzucił się z siekierą na pracownicę uczelni. Kobiety nie udało się uratować. – Rozmawialiśmy nawet, iż żeby coś się zmieniło, najwyraźniej musi dojść do tragedii. No to doszło – mówi wp.pl. Strażnicy przyznają, iż mimo ponoszenia sporej odpowiedzialności, nie mają praktycznie żadnych uprawnień. Nie mają choćby tzw. środków przymusu bezpośredniego. Żadnej pałki, gazu, kajdanek, paralizatora. W razie sytuacji krytycznej zostają z gołymi rękami.

Dodają też, iż wbrew dotychczasowym doniesieniom, podczas tragicznej sytuacji, gdy student zamordował portierkę, interweniowało dwóch strażników. – Tomek usłyszał jakieś krzyki. Wyskoczył zza żywopłotu i zobaczył człowieka schylonego nad leżącą kobietą. Zapytał, w czym może pomóc. Miał usłyszeć od napastnika: "Jej już nic nie pomoże" – mówią strażnicy.

– Później ten człowiek ruszył na niego z siekierą. Nasz strażnik zareagował modelowo. Tak chwycił napastnika i go docisnął, iż znacząco ograniczył mu możliwość ataku. Mimo to otrzymał przy tym ciosy. Drugi kolega, Darek, który do nich dobiegł, wytrącił sprawcy siekierę. Później go obalili – tłumaczą.

Dopiero potem dołączył do nich wspomniany na przykład przez premiera Tuska oficer SOP.

Strażnicy UW. Bez uprawnień, bez szacunku


Mówią też, iż wiele doniesień jest nieprawdziwych. W rzeczywistości nie było uciętej głowy, o które mówiły pierwsze docierające z UW pogłoski. Dodają, iż to nieprawda, jakoby napastnik miał chodzić po kampusie przez dłuższy czas z siekierą w ręku. Boli ich brak szacunku i niedocenianie ich pracy oraz roli.

– Prawda jest taka, iż nikt nas nie szanuje. Robimy za najniższą krajową. Czytam wypowiedzi pana rektora, iż nasze uprawnienia mają się niedługo zmienić. Mam taką nadzieję, bo rozmawiamy naprawdę o podstawach. Czuję się nie jak strażnik, tylko jak pachołek do przestawiania – mówi jeden z nich w rozmowie z wp.pl. Pytani o to, co teraz jest dla nich najtrudniejsze, mówią o swoim stresie, napięciu, przygnębieniu.

Przyznają, iż boli ich, gdy setki ludzi robią zdjęcia portretu zamordowanej pani Małgorzaty. Ich koleżanka stała się "niemalże atrakcją turystyczną", przy jej portrecie pozują choćby politycy i wrzucają te zdjęcia do mediów społecznościowych. – Nie rozumiem, jak na takiej tragedii można robić politykę. W moim odczuciu to dla rodziny pani Małgosi krzywdzące i upokarzające. Wyraz braku szacunku – mówi jeden ze strażników.

Idź do oryginalnego materiału