Syn wynajął nasze mieszkanie bez uprzedzenia, zostaliśmy z niczym po tym, jak daliśmy mu wszystko.

twojacena.pl 5 dni temu

Pewnego dnia nasz syn wynajął nasze mieszkanie, choćby nie zadając sobie trudu, by nas uprzedzić. Oddaliśmy mu wszystko, a zostaliśmy z niczym.

Z mężem, Józefem, wzięliśmy ślub, gdy oboje mieliśmy po dwadzieścia trzy lata. Już wtedy byłam w ciąży, ale na szczęście oboje zdążyliśmy ukończyć pedagogikę. Nasze rodziny nie należały do zamożnych – nie było żadnego „złotego deszczu”, żadnych wpływowych krewnych, żadnych oszczędności. Od pierwszych dni musieliśmy harować, by jakoś wyżyć.

Praktycznie nie wzięłam urlopu macierzyńskiego. Nie miałam pokarmu – czy to przez stres, czy przez ciągłe niedojadanie – i gwałtownie przestawiliśmy syna na mleko modyfikowane. W jedenastym miesiącu oddaliśmy go do żłobka. Tam nauczył się jeść łyżką, korzystać z nocnika i zasypiać bez kołysania. A my z Józefem całkowicie pochłonięliśmy się pracą – najpierw wynajmowaliśmy pokój, potem przenieśliśmy się do akademika, w końcu uzbieraliśmy na kawalerkę, a później kupiliśmy dwupokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy.

Kilka lat temu kupiliśmy działkę na Mazurach. Józef własnoręcznie postawił tam porządny drewniany domek: dwa pokoje, sauna, piec. Przywieźliśmy meble, założyliśmy ogródek. Wydawało się, iż teraz można wreszcie żyć dla siebie. Mieliśmy zaledwie po czterdzieści sześć lat, całe życie przed nami.

Ale nasz syn, Przemek, w wieku dwudziestu trzech lat postanowił się ożenić. Jego wybranka, Kinga, pochodziła z zamożnej rodziny, razem skończyli prawo. Rodzice dziewczyny byli majętni: trzypiętrowa willa, drogie samochody, własny biznes. Ich córka oczywiście chciała wesele w restauracji, limuzynę, miesiąc miodowy i… konkretne mieszkanie.

Z mężem zawsze czuliśmy się winni wobec syna. Całe dzieciństwo spędził w przedszkolach, szkołach, na zajęciach dodatkowych – bo my byliśmy pochłonięci zarabianiem na życie. Staraliśmy się to wynagrodzić prezentami: zabawki, ubrania, wyjazdy, korepetycje. Na osiemnastkę daliśmy mu stary, ale sprawny samochód. Gdy poszedł na studia, płaciliśmy za naukę. I oczywiście teraz też nie mogliśmy odmówić. Oddaliśmy wszystkie oszczędności na wesele i… odstąpiliśmy mu nasze mieszkanie, przenosząc się na działkę.

Rodzice Kingi mieli inne podejście – inwestowali w córkę: kupili jej futro z norek, złotą biżuterię, meble. Syn, początkowo wdzięczny, zaczął się zmieniać. Z każdym miesiącem dzwonił coraz rzadziej. Najpierw przyjeżdżał co dwa tygodnie, później – raz na miesiąc. Aż w końcu całkiem zniknął.

Pewnego dnia spotkaliśmy na targu naszą dawną sąsiadkę, która mimochodem rzuciła:

– A wy nie wiedzieliście, iż wasze mieszkanie jest wynajmowane? Przemek z Kingą mieszkają u jej rodziców, mówią, iż tam wygodniej.

Józef zbladł jak ściana. Ledwo utrzymał się na nogach. Od razu zadzwoniliśmy do syna. W odpowiedzi usłyszeliśmy lodowate:

– Sami mi oddaliście mieszkanie. Moja żona nie chce żyć w waszej „komunie”, a wynajem to dla nas za drogi. Niech lokatorzy płacą.

Gdy próbowaliśmy porozmawiać o zaufaniu i uczciwości, wrzasnął:

– Całe życie byłem biedakiem! Inni mają normalnych rodziców, a ja was – nauczycieli, którzy tylko potrafią prawić o moralności! Mam dość wstydu przed teściem, iż moi rodzice to zwykli urzędnicy!

Po tej rozmowie postanowiliśmy działać. Nie pozew, ale po prostu pojechaliśmy do mieszkania, porozmawialiśmy z lokatorami – wyjaśniliśmy sytuację. Okazali się ludźmi rozsądnymi i w ciągu miesiąca się wyprowadzili.

Wróciliśmy do swojego mieszkania. Kontaktu z synem nie utrzymujemy. Józef ciężko to przeżywa, ja też. Tak, oddaliśmy mu wszystko – bez warunków, z miłości. A zostaliśmy z pustymi rękami i złamanymi sercami.

Może minie czas i zrozumie. A może nie. Ale jedno wiem na pewno: nigdy nie poświęcaj wszystkiego dla tych, którzy tego nie potrafią docenić.

Idź do oryginalnego materiału