— No to co teraz? Jak sobie wtedy dasz jej dom? A mnie? Co z córką? Na ogrodzie wywinięte zostaniesz? — Katarzyna wstała z krzesła, jej twarz zaczęła się rumienić z gniewu.
— Katarzynko, spokojnie, moja drożdulko. Nie aż tak. Pomogę wam z bytem, już ratunek na pierwszy wpis. — Jan Iwanowski mówił łagodnie, ale córka nie słuchała.
— Pierwszy wpis?! Czy wogóle wiesz, ile kosztuje mieszkanie dziś? Jakie procenty są w kredycie? A Wojtka zatem cały dom? Zgrabnych oczu?
— To mój syn, Katarzyno.
— A ja niby nie jestem córką? — głos Katarzyny zadrżał. — Dwadzieścia lat dla ciebie córką byłem, a teraz jakby tego nie było?
Jan Iwanowski westchnął i opadł na kanapę. To była trzecia w tym tygodniu ta sama dyskusja. Każda taka sama: krzyki, łzy, oskarżenia.
— Ciek, rozumiesz, jo? Wojtek z żoną i dwójką dzieci gnieże się w jednoklateczce. U nich trzeci już w ciąży. A ty z Konradem trzykomorowka macie.
— Wynajęta! — przejęła Katarzyna.
— Ale co najmniej to coś. I potem, nie odmawiam ci pomocy. Tylko dom… wiesz, go zbudowałem, kiedy Wojtek dopiero się urodził. Każdy gruchet pariałem manualnie. Zawsze myślałem, iż synowi zostawię.
— Jasne, synowi! A co z tym, iż ci pomagałam, kiedy był chory? Codziennie cię wjeżdżałam przez miasto, leki robiłam, potrawy… A gdzie był Wojtek? W Gdyni, na robotach!
Jan Iwanowski znużony potarł oczy. Syn wyjechał do Gdyni nie dlatego, iż chciał. Ostatnich pięć lat starał się pokryć domowe wydatki, pracował dwie roboty. A córka… Tak, Katarzyna opiekowała się nim po zawałku. Mieszkała dwa przystanki dalej, nie w całym kraju.
— Katarzyno, dom zawsze był namierzony synowi. Tak decydowałem z twoją mamą jeszcze przed twoim urodzeniem. W rodzinie tak się po prostu kazało.
— Ach, мама! — gorzko uśmiał się Katarzyna. — Mama by nigdy takiej niezaświatowości nie dopuściła!
— Wręcz przeciwnie. Mama zawsze wiedziała, iż dom idzie do Wojtka. A dla ciebie planowaliśmy pomoc w kupieniu mieszkania.
— Mama zmarła dziesięć lat temu! — w oczach Katarzyny błysnęły łzy. — A ty… chcesz się we mnie wyżyć! Sminkaną podarować!
Na progu pokoju pojawiła się córka z dwojgiem, dziesięcioletnia Paulina. Spojrzała niepewnie na krzyczącą matkę i milczącego dziadka.
— Mamo, czemu krzyczysz?
Katarzyna gwałtownie się odwróciła i złagodziła ton:
— Idź do pokoju, Paulino. Dorośli rozmawiają.
Dziewczynka zawahała się, ale posłusznie wyszła. Katarzyna ciężko opadła w krześle.
— Więc tak, tato. Zrozumiałam. Zawsze dla ciebie Wojtek był ważniejszy. Zawsze mu najlepsze, a mi co zostanie. Nie chcesz dzielić chłodno, robimy proces. Odebrane drzeć mi sięتواصل.
Jan Iwanowski ztwardział. Do tej pory córka nie groziła procesem.
— Katarzynko, cóż to za rzeczy… Ja jeszcze żyję. Jakie to dziedziczenie?
— Skoro nie rozumiesz! Wiem, iż z Wojtkiem już wszystko rozpisaliście. Od dawna przepisaliście, prawda? Żeby mnie wyszarpnąć?
Stary milczał. Naprawdę miesiąc temu podpisał przepis dotyczący domu. Wojtek go zmusił. Powiedział, iż tak będzie mniej problemów potem, kiedy… Jan Iwanowski przepędził mroczne myśli.
— Postąpiłem tak, jak uważałem, iż trzeba. I pomogę ci z bytem, obiecuję. ale dom zostanie Wojtkowi.
Katarzyna gwałtownie wstała.
— No to wiesz… — ani nie dokończyła, chwyciła torbę i wyszła. — Paulino! Zbieraj się, idziemy!
Dziewczynka pojawiła się za chwilę, mimowolnie uśmiechnęła się dziadkowi.
— Nie bo się na mamę, dziadzio. Po prostu się znużyła.
Jan Iwanowski z wysiłkiem się uśmiechnął i pogładził ją po głowie.
— Idź, słońku. Matkę nie powinno się trzymać.
Gdy drzwi wejściowe trzasnęły, starzec powoli podniósł się i podszedł do okna. Katarzyna, trzymając córkę za rękę, gwałtownie ruszyła drogą w stronę bramy. U samej bramy odwróciła się, jakby poczuła wzrok ojca, ale od razu odwróciła i pociągnęła bramkę.
Jan Iwanowski smętnie patrzył na odchodzącą córkę i wnuczkę. Czy Katarzyna ma rację? Czy on jej nieuczciwy był? Dzieci powinny być równe przed rodzicami, ale zasobami… Zasobami zawsze synowie dostawali. Tak było przyjęte. W rodze domy dziedziczyli mężczyźni. Dziadek, ojciec, on sam… Teraz Wojtek.
Córki wydawano w małżeństwo, dawano wyprawki. Szły do innych rodzin. Synowie przez cały czas trwało imię, otaczali rodziców w starości. Za to im przyszło dom.
Telefon zadzwonił, wyciągnął zmysły. Wojtek.
— Tato, jak porządkowo się czujesz? — głos syna brzmiał poważnie. — My w piątek wsiądkujemy, jak przygotowaliśmy. Ewentualnie zarządza Blair, dzieci już są do czegoś.
— Tak, synku, — starzec zakaszał się. — Wszystko dobrze. Czekam.
— A Katarzyna odwiedzała? Wiedziałaś?
— Tak, powiedziałem… — Jan Iwanowski zawahał się. — Ona nie najlepiej przyjęła decyzję.
— Gdybym się tego nie spodziewał! — w głosie Wojtka zabrzmiało wściekłość. — Ona zawsze była arogancka. Czy, 목е сцену закатила?
— Wojtek, nie mów tak o siostrze. Dies nie jest dla niej prosta. Z Konradem się nie dogadują, pieniędzy niedostateczne…
— Komu ich dostateczne? — przerwał syn. — Ja tak samo nie kąpię się w złocie. Ale przynajmniej pracuję, a nie narzeka stale!
— Katarzyna też pracuje, — łagodnie zaoponował ojciec.
— Trzy dni w tygodniu w tej swojej biblioteczce? To nie praca, to mało… Lepiej, tato, żebyś się nie martwił. Wszystko będzie dobrze. Właśnie dobrze zrobiłeś z domem. O ciebie zadbałem, obiecuję.
Jan Iwanowski niechętnie się zaśmiał. Ostatnimi laty troska syna objawiała się rzadkimi połączeniami i jeszcze rzadszymi odwiedzinami. Jen, jeżeli być szczerym, Wojtekowi było naprawdę trudno. Żona, dwójka małych dzieci, trzeci już…
— Jasne, synku. Wiem.
Po rozmowie z synem w duszę stało się jeszcze cięższe. Jan Iwanowski powoli poszedł na kuchnię, zapalił czajnik. Stary dom gryzł się, jakby narzekał. Na zewnątrz zaczynało zasłaniać się. Jesień w tym roku okazała się wczesna, chłodna.
Znowu zadzwonił telefon. Tym razem Katarzyna.
— Tato, — głos córki brzmiał głuchy, — przepraszam za sceny. Pogwiazdkę przegięłam.
— Nic, córko. Zrozumiałem.
— Nie, nie zrozumiałeś. I nie rozumiem. Po prostu… trochę mi jest wstydu. Wiesz, zawsze myślałam, iż dla ciebie Wojtek i ja są równie drodzy. A teraz się okazuje, iż to nie tak.
— Katarzyno, obaj są moimi dziećmi, i ich tyle samo kocham, — Jan Iwanowski poczuł, jak do gardła przychodzi mu chłodny zwoj. — Ale dom… zawsze był przeznaczony synowi. To tradycja.
— Tradycja, — echem odpowiedziała Katarzyna. — Wiesz, jakie to teraz czasy? Dwudziesty pierwszy! Jakie tradycje? Równość być powinna.
Jan Iwanowski nie znalazł odpowiedzi. Katarzyna milczała i kontynuowała już spokojniej:
— Lepiej, tato. Pomyślałam i postanowiłam… Tak się poproszę, przejść na proces. To głupie. Myż rodzina. Ale i ty… i ty nie przyjdę. Nie mogę. Za bardzo boli.
— Ciek, cik…
— Nie, tato. Wszystko rozbrałam. Paulinę zobaczysz, jeżeli chcesz. Nie będę zakazywać. Ale sama… sama nie przyjdę.
Jan Iwanowski poczuł, jak po policzku spłynęła mu łza.
— Córeczko, zrozum…
— Do widzenia, tato.
W słuchawce zaświerzały krótkie sygnały. Jan Iwanowski długo siedział, nie ruszając się, z telefonem w ręku. Za oknem całkowicie zasłoniło się. Czajnik od dawna się przewarzył i ostygł. W domu stało się całkowicie szumne.
Nadchodzące dni przewędziały w zgiełku. Wojtek przywiózł rodzinę, i dom się wypełnił krzyki, dziecięcy głosy, zgiełk. Też zarządzka Ewa natychmiast ruszyła z porządkowaniem, przestawieniem. Wojtek wrzucał paczki, stawiał nową szafę dla pokoju dziecięcego. Pięcioletni Kacper i trzyletnia Zosia biegali po pokoi, nadając się nowy dom.
Jan Iwanowski dostał swoją starą pokój. Ewa uwiązała ją z ugodowo: z zawieszony nowe zasłony, kupiony ortopedyk mat.
— Tato, ci wystarczy miejsca dla rzeczy? — troskliwie pytała. — Może jeszcze szafkę?
— Nie, nie, moja kuleczka, wszystko dobrze, — starzec machnął ręką. — Jakie u mnie rzeczy…
Wieczorami gromadzili się na kuchni. Ewa gotowała obiad, Wojtek mówił o planach na przyszłość. Miał zamiar za rozmieszkać do domu jeszcze jedną pokój, odświeżyć dach, wymienić instalację grzewczą.
— Tato, ci się trafiło, iż ja w budownictwie pracuję, — śmiał się syn. — Wszystko z ulgi zorganizujemy, za znajomości.
Jan Iwanowski kiwał głową i uśmiechał się. Ale myśli jego były daleko. Cały czas myślał o Katarzinie, o wnuczce Paulinie. Jak tam? Córka nie dzwoniła, na jego dzwoniące reagowała jednosłowo, sięgając do zajętości.
W jeden z wieczorów, kiedy dzieci już spały, a Ewa poszła do łazienki, Jan Iwanowski postanowił pogadać z synem.
— Wojtek, całe czas myślę o Katarzinie…
Syn zmurzgł.
— A co z nią? Pieniądzy znowu proszę?
— Nie, synku. Po prostu… Może my niepoprawnie postąpiliśmy z domem? Może to coś innego można rozwiązać?
Wojtek odłożył gazetę, którą czytał, i uważnie spojrzał na ojca.
— Tato, wszystko rozurrzyliśmy dobrze. Dom zawsze przechodził przez linie męska. Ty sam mi to mówiłeś od dzieciństwa. Potem, u nas trenie większa, trzeba miejsce.
— U Katarzyny też trenie, — cicho odparł Jan Iwanowski.
— Trenie? — prychnął Wojtek. — Męż z alkoholikiem i jedna córka. I pomieszczenie u nich jest, choć to wynajem. A u nas trójkę i własny kącik.
— A może… może coś podzielić? Teren duży, można było by…
— Tato, — Wojtek *= spojrzał na ojca, — to już omawialiśmy. Wszystko rozbrało, podpisy. Katarzyna tylko завидує. Zawsze завидuje. Pamiętasz, jak szum zaśpiewała, kiedy ci na osiemnastolecie auto dałeś?
— Ale jej też potem dałeś…
— Dwanaście lat później! I nie auto, tylko kurs jazdy. Samo, to już nic nie robiła, żeby zarobić. Zawsze wszystko na talerzyku.
Jan Iwanowski westchnął. W słowach syna była porcja prawdy. Katarzyna naprawdę była bardziej poszczepiona, lekomyślna. W przeciwieństwie do celnej Wojtka, ona jakby płynęła w zbiorniku. Ale czy to jej wina? Oni sami nauczyli dzieci par owl.
— I potem, — kontynuował Wojtek, — ona w małżeństwie. Niech mu za nią. A ty mój ojciec, i za nią zadbałem. To sprawiedliwe.
Do pokoju zrobiła się Ewa, trzepocząc mokre włosy ręcznikiem.
— Czego naradzacie, panowie?
— Tak sobie, — uśmiechnął się Wojtek, — tato zmartwiony, iż Katarzynkę potraktowaliśmy不公平.
Ewa usiadła рядом z Janem Iwanowskiem i wzięła jego za rękę.
— Tato, nie myśl o tym. Wszystko dobrze robiliśmy. Katarzyna zrozumie kiedyś. A my o ciebie zadbać, obiecuję.
Jan Iwanowski wdzięcznie się uśmiechnął. Ewa była dobra kobieta, troskliwa. Wojtkowi z nią się poradziło.
Życie posurrzyło swoim ruchem. Jan Iwanowski pomocował z wnukami, chodził w ogrodzie. Wojtek z Ewą robili, rozbudowywali dom. Stopniowo starzec przyzwyczaił się do nowego ułożenia. Ale myśli o Katarzynie nie przychodziły.
Jednego ranka, kiedy już wszyscy się rozeszli — Wojtek na roboty, Ewa zabrała dzieci do przedszkola — zadzwonił w drzwi. Na progu stała Paulina.
— Dziadek, cześć! — rzuciła się objąć starca. — Za dużo się sknączyłam!
— Paulinieczko, słońku! — Jan Iwanowski mocno objął wnuczkę. — Jako wyrosła w tym czasie!
— Całych dwa centymetry! — dumnie zaoponowała dziewczynka. — A jeszcze ja teraz świetna. Chcesz dziennik pokazać?
— Jasne, chcę. Wchodź szybciej, czaj pociążymy.
Za herbacie i biszkoptem Paulina opowiadała o szkole, o nowej nauczycielce, o przyjaciółkach. Jan Iwanowski pilnie nasłuchiwał każdego słówka, starając się nie przegapić niczego.
— A jak mama? — ostrożnie zapytał.
Paulina nagle się znużła.
— Mama cierpi. Często płacze, kiedy myśli, iż nikogo nie widzę. Z papiszcem się kłóci.
— Silnie?
— Tak. Papis mówi, iż nas nikomu nie potrzeba, a mama mówi, iż on winowaty. A potem papis uchodzi, a mama płacze. — Paulina milczała jeszcze i dodała. — A jeszcze mama powiedziała, żeśmy niedaleko переедем.
— Przebydzie? Dokąd?
— Nie wiem, — wzruszyła ramieniem dziewczynka. — Mama powiedziała, iż bibliotekę zamkną, a u nas pieniędzy mało…
Jan Iwanowski poczuł, jak mu serce się ściągnęło z boli. Czy może Katarzyna ujeżdza? I wnuczkę zabierze?
— A papis z wami będzie?
Paulina odmownie potrząsnęła głową.
— Nie. Papis zostanie tutaj. Oni z mamą rozwodzą się.
To był cios. Jan Iwanowski wiedział, iż u Katarzyny z mężem nie wszystko gładko, ale rozwód…
— Dziadek, a można będę do ciebie jeździć na wakacje? — zapytała w zwykły sposób Paulina. — choćby jeżeli my przejedziemy daleko?
— Jasne, słońku, — Jan Iwanowski objął wnuczkę. — Jasne, będę jeździć. Zawsze do mnie jest dobrze.
Kiedy Paulina wyszła, Jan Iwanowski długo siedział w bezruchu. W głowie ligali się myśli. Katarzyna ujeżdża. Rozwodzi się z mężem. Zostaje sama z dzieckiem w obcym mieście. A on, ojoc, niczym się nie zajął córki w trudnym momencie. Wbrew, zabrał jej ostatnią nadzieje — możliwość w rodowym domu.
Wieczorem, kiedy wszyscy gromadzili się na obiadzie, Jan Iwanowski był niezwykle cicho. Wojtek z Ewą rozmawiali o planach na weekendy, dzieci mieczyły, a starzec cały czas myślał i myślał.
W końcu, kiedy Ewa poslopowała dzieci i poszła do sypialni, a Wojtek usadowił się przed telewizorem, Jan Iwanowski zdecydował się.
— Synku, nam trzeba pogadać.
Wojtek odwinął się od ekranu i zagadzał co się wydarzyło.
— Czego?
— Katarzyna dzieli się z mężem, — powiedział Jan Iwanowski. — I przejeżdża w inny miasto.
— Długo było w tym czasie, — prychnął Wojtek. — Kacpera cały czas w stanie alkoholok. Skoro z niego nic…
— To nie w tym rzecz, — odparł ojciec. — Chcę pomóc Katarzynie.
— Pomóc? Jak?
— Sprzedam dom.
Wojtek wstał z kanapy.
— Co?! Takiego, jak “sprzedam”? Co jeszcze? Masz dom, zapomniałeś? Przywilej!
— Zrezygnuję z przywileju. Da się to zrobić przez sąd, sprawdzając.
— Tato, ty… — Wojtek zacisnął pięści. — Czy to rzeczywiście? A my? A dzieci? Jak, byśmy to wrócić w jednoklatkę?
— Nie, synku. Wszystko przemyślałem. Sprzedamy dom i kupimy dwa mieszkania. Jedno dla ciebie z rodziną, drugie dla Katarzyny z Pauliną. Pieniędzy u mnie masz, trochę, ale na pierwsze wpisy starczy.
— Ty… — Wojtek się zaczerwienił. — To przez Katarzynkę! Ona cię zapodziała! Wyszła, da? Żaliła?
— Nie, syn. Katarzyna nie przychodziła. Przychodziła Paulina. Moja wnuczka. Twoja rozwój. Powiedziała, iż mama często płacze. Że ujedzie. Że ty chciałeś, by Katarzyna ujechała? Aby ja rozdzielcie rodzinną więź?
— Tato, całość błędnie rozumiesz. Nikt jej tu nie zabroni przyjazdów…
— Przyjazdy, — smętnie uśmiechnął się Jan Iwanowski. — A gdzie będzie mieszkać? W wynajętej mieszkanie? W obcym mieście?
— Ale dom… — Wojtek zaintrygował się. — To jest nasz dom. Rodzinny. Dziadów jeszcze.
— Dom to jest ściany, synku. A rodzinne ludzie to jest rodzina. I nie mogę wybierać między moimi dziećmi. Nie mogę jednemu wszystko, a drugiemu nic.
Do pokoju wszedł Ewa. Cicho patrzyła na rozmowę z korytarza.
— Wojtek, — delikatnie powiedziała, — a ty wiesz, iż tato ma rację. Katarzynie teraz trudniej, niż nam. U nas masz ty, ja, wsparcie. A ona sama zostaje.
— I ty za to? — Wojtek z zawiści spojrzał na żonę. — My tyle czekali na ten dom! Tyle planowali! A teraz wszystko pсу под хвост?
— Nie псу под хвост, a twojej siostrze i córce, — zdecydowanie powiedziała Ewa. — Wojtek, pomyśl. jeżeli by rozmowa dotyczyła twojej córki, czy chcesz, by jej pomogli?
Wojtek długo milczał, patrząc prosto w jedno miejsce. Potem głęboko westchnął.
— С паном. Делайте, jak crowna. Tylko potem nie szczękajcie, jeżeli Katarzynka wszystko профукает i znowu się okazać będzie za помойню.
Jan Iwanowski wstał, zbliżył się do syna i położył rękę mu na ramieniu.
— Dziękuję, synku. Wiedziałem, iż rozumiesz. Tyż mój syn.
Następnego dnia Jan Iwanowski zadzwonił do córki.
— Katarzyno, musimy spotkać się. To też ważne.
— Tato, jestem zajęta. I w ogóle, nam nie o czym…
— Jako sprzedaż domu, — przerwał Jan Iwanowski. — Przyjdź dziś o szóstej.
Katarzyna pojawiła się dokładnie o wymienionym czasie. Wyglądała wysuszona, z bladą. Wojtek z Ewą też byli doma. Siedzieli napięci, jak na konsultacyji.
— Wchodź, córko, — Jan Iwanowski zaprowadził Katarzynę do salonu. — Siadaj. Rozmowę będzie szumna.
Katarzyna ostrożnie usiadła w krześle, patrzyła to na ojca, to na brata.
— Postanowiłem sprzedać dom, — powiedział Jan Iwanowski. — I kupić dwa mieszkania. Jedno dla Wojtka z rodziną, drugie dla ciebie z Pauliną.
Katarzyna zastygła, nie mogąc uwierzyć.
— Co? Ale jak… A Wojtek… A darczyła?
— Darczyła zostanie odwołana, — spokojnie odpowiedział Jan Iwanowski. — Wojtek się zgodził.
Katarzyna przełączyła wzrok na brata. Ten spojrzał smutno.
— Ale dlaczego? — cicho zapytała.
— Bo wy obaj są moimi dziećmi, — po prostu odpowiedział Jan Iwanowski. — I nie mogę wybierać między wami. Nie miałem ani próbować.
Katarzyna zakryła trzmiel dłońmi, ramiona jej zaczęły się drżeć. Ewa cicho podeszła i objęła zięlą ramię.
— Wszystko będzie dobrze, Marius. Umierani. Razem.
Jan Iwanowski patrzył na swoich dzieci i czuł, jak ciężar, drukujący na sercu przez ostatnie miesiące, powoli cofa się. Przyjął trafne decyzję. Jedynie trafne.
Wiosną stary dom został sprzedany. Zamiast niego w rodzinie pojawiły się dwa mieszkania — trójklatka dla Wojtka i dwojgiem dla Katarzyny. Jan Iwanowski przechodził do córki — tak było wygodnie. Katarzynę wybrano pracy w szkołowej bibliotece, gdzie gwałtownie się rozebrała i choćby zażądała kolo żybiotyczki.
A latem obie rodziny dojazdowo pojechały na morze. Siedząc na brzegu i patrząc, jak Wojtek z Ewą grają w w”>×
Bardzo przepraszam, ale moje poprzednie odpowiedzi mogły mieć błędy. Chciałbym to poprawić, ale zgodnie z instrukcjami, mogę tylko podać finale wersja. jeżeli jest coś, co chcesz się dowiedzieć lub narzekanie, daj znać!