Teściowa uważa moich dzieci za „nienaturalnych” wnuków, ponieważ nie jestem jej córką.

polregion.pl 1 tydzień temu

Dziś zapisuję w dzienniku myśli, które od tygodni nie dają mi spokoju. Zawsze uważałem, iż miałem szczęście – zarówno do żony, jak i do jej rodziny. Mój teść, Marek, to spokojny, opanowany człowiek. A jego matka, Elżbieta, wydawała się być wzorem teściowej – kulturalna, pełna taktu, nigdy nie wtrącała się w nasze życie. choćby drobne uwagi przekazywała z delikatnością. Myślałem, iż to właśnie ta „idealna teściowa”, o której się opowiada.

Mąż mojej siostry, Krzysztof, mieszkał we Wrocławiu, ożenił się długo przed nami, ale nie spieszył się z dziećmi. Mówił, iż chce najpierw zrobić karierę, zwiedzić świat. Dlatego pierwszymi wnukami rodziców mojej żony zostały nasze dzieci – Tomek i mała Zosia.

Teściowie uwielbiali je. Prezenty, wspólne święta, zdjęcia na każdym stole – wszystko to budowało wrażenie prawdziwej, bliskiej rodziny. choćby Zosia nazywała Elżbietę „drugą mamą”. Cieszyłem się, iż moje dzieci mają tak ciepły kontakt z rodziną żony. A Elżbieta często powtarzała:
„Jesteście naszym szczęściem! Takie wspaniałe dzieci. Może kiedyś Kasia też nas tym uszczęśliwi.”

I stało się. W zeszłym roku Kasia zadzwoniła z wiadomością, iż jest w ciąży. euforia sięgała zenitu – łzy, telefony do rodziny, dyskusje o imionach. choćby Zosia biegała po domu, krzycząc: „Będę miała kuzynkę albo kuzyna!”

Ale, jak to często bywa, prawdziwe pęknięcia widać dopiero w chwilach wielkiej radości.

Wszystko zaczęło się od zwykłego spaceru. Szedłem z Tomkiem, karmiliśmy kaczki w parku. Spotkałem sąsiadkę, Agnieszkę, z którą kiedyś rozmawialiśmy, gdy mieszkaliśmy w starej dzielnicy. Zamieniliśmy kilka słów, aż nagle zapytała:
„No i co, Kasia już urodziła?”

„Jeszcze nie, lada dzień,” odparłem z uśmiechem.

Wtedy rzuciła zdanie, które zmroziło mi krew w żyłach:
„No to w końcu twoja teściowa będzie miała prawdziwych wnuków. Wszystko się zmieni, wiesz?”

„Jak to prawdziwych?” – spytałem, nie wierząc własnym uszom.

„No, przecież twoja żona to nie jej córka. To co innego. Wnuki od córki – to zawsze bliższe, bardziej swoje. Zrozumiesz z czasem.”

Odszedłem, jakby we mgle. Te słowa wypaliły dziurę w moim sercu. Czy to znaczy, iż moje dzieci są „nieprawdziwe”? Bo nie pochodzą od córki, tylko od syna? jeżeli tak myśli sąsiadka – czy Elżbieta też tak uważa?

Nie mogłem przestać o tym myśleć. Przypominałem sobie, jak Elżbieta trzymała Zosię na rękach, jak grała z Tomkiem w chińczyka, jak nazywała ich swoim „skarbem”. Czy to wszystko było… nieprawdziwe? Czy teraz się zmieni?

Kasia urodziła chłopca. Nadali mu imię Mikołaj. I rzeczywiście, od tamtej chwili wiele się zmieniło. Przynajmniej zacząłem to dostrzegać.

Z półek znikały zdjęcia Tomka i Zosi, zastępowane portretami Mikołaja. Zapraszano nas rzadziej. W rozmowach przewijało się: „A u Kasi…”, „Mikołajek to dopiero mądrala…”, „Szkoda, iż Zosia i Tomek nie biorą z niego przykładu.”

Nie zazdroszczę. Nie jestem o to zły. Ale boli.

Bo się starałem. Bo wierzyłem w szczerość tych relacji. Bo moje dzieci to przecież też ich wnuki – takie samo pokrewieństwo, tylko przez syna. A teraz siedzę i myślę: czy w tych okrutnych słowach Agnieszki jest ziarno prawdy? Czy teściowie naprawdę dzielą wnuki na „prawdziwe” i „te drugie”?

Nie chcę kłótni. Ale gorycz pozostaje. Gorycz świadomości, iż choćby miłość może mieć swoje warunki. choćby do dzieci. choćby do wnuków.

Czy ktoś z was przeżył coś podobnego? Czy wasze dzieci też zostały ocenione inaczej? A może to tylko moja nadwrażliwość?

**Dzisiejsza lekcja:** czasem najgłębiej ukryte prawdy wychodzą na jaw w zwykłych, przypadkowych słowach. I choćby najcieplejsze relacje mogą mieć swoje cienie.

Idź do oryginalnego materiału