W teorii raj, w praktyce – kolejka do odprawy o świcie
Wakacje to dla wielu z nas symbol wytchnienia. Morze, góry, nowe miejsca, chwila tylko dla siebie – choćby jeżeli to zaledwie dziesięć dni w roku, człowiek czeka na nie jak na zbawienie.
Moja przyjaciółka Ewa też marzyła o odpoczynku – dlatego zdecydowała się na rodzinny wyjazd do Turcji, z opcją all inclusive, czyli jedzenie, plaża, spanie i zero obowiązków. Ale prawdziwy urlop skończył się, zanim na dobre się zaczął.
Wylot do kraju zamienił się w maraton nerwów. Pobudka o trzeciej rano, niewyspane dziecko, które zadaje po drodze sto razy pytanie "Daleko jeszcze?", i lot z 5-godzinnym opóźnieniem, bez słowa wyjaśnienia.
"To brak szacunku dla człowieka, który płaci ciężkie pieniądze za to wszystko" – skwitowała Ewa. I trudno jej się dziwić.
"Bagaże? Jakie bagaże?" – czyli finał w stylu komedii pomyłek
Ale to nie opóźniony lot był gwoździem do trumny jej urlopowego entuzjazmu. Gdy już wylądowali na miejscu – zaczęło się czekanie na bagaże. Dziesięć minut. Piętnaście. Dwadzieścia. Wszyscy wokół już dawno się rozeszli, a oni przez cały czas stali przy taśmie, jakby liczyli na cud. I niestety – cud się nie wydarzył. Bagaże przepadły.
"Staliśmy tam jak sroki i gapiliśmy się w pustą taśmę. A potem – papiery, formularze i czekanie. Nikt nie wiedział, gdzie są nasze rzeczy i kiedy je zobaczymy. To jakiś żart" – relacjonowała.
W hotelu bez ubrań, bez siły i bez ochoty na cokolwiek
Plan był prosty: wylądować i wreszcie odpocząć. Rzeczywistość? Brak ubrań na zmianę, brak kosmetyków. Rodzina spędziła wieczór zamknięta w hotelowym pokoju, w tych samych ubraniach, w których przyleciała.
Nie było mowy o zwiedzaniu miasta, o żadnym spacerze czy kolacji – tylko znużenie, frustracja i poczucie, iż coś, co miało być przyjemnością, zamieniło się w absurd.
"Siedzieliśmy tam spoceni, zmęczeni, wściekli. Nie miałam choćby siły się wykłócać. Chciałam wracać do domu" – powiedziała mi, gdy już opadły emocje.
XXI wiek i zero kontaktu. Serio?
Dopiero po kilkunastu godzinach zadzwoniła pani z lotniska. Przepraszająco, z lekkim znużeniem w głosie, poinformowała, iż bagaż został w Polsce i iż "doleci później". To właśnie ten brak konkretu, brak kontaktu i brak jakiejkolwiek odpowiedzialności boli najbardziej. Człowiek nie oczekuje cudów – ale minimum szacunku i informacji to chyba nie jest zbyt wiele.
"Nie wiem, jak można tak traktować pasażerów. Przecież to się dzieje nagminnie. XXI wiek, technologia, kamery, skanery – i oni gubią bagaż jak worek z ziemniakami?" – nie mogła się nadziwić.
Przez większość urlopu Ewa choćby nie wychodziła z hotelu. Plaża, basen, kolacje przy szwedzkim stole. "Tego mi było trzeba" – mówiła. I pewnie wróciłaby zadowolona, gdyby nie ten powrót, który przekreślił cały wypoczynek.
Wakacje all inclusive miały być wygodne i proste. Okazały się serią absurdów, które
zostawiły po sobie zmęczenie większe niż tydzień pracy. Wniosek? Można zorganizować wypoczynek "na gotowo", ale jeżeli na końcu ktoś zawala logistykę, to choćby najpiękniejsze zdjęcia z plaży tracą blask.
Nigdy więcej? Może nie. Ale już na pewno nie samolotem
Na koniec Ewa rzuciła zdanie, które mnie rozbawiło, ale też dało mi do myślenia:
"Gdyby było bliżej do tej Turcji, to za rok pojechałabym tam rowerem".
I wiecie co? Wcale nie chodziło o rower. Chodziło o zmęczenie, o bezsilność, o uczucie, iż coś, co miało dać wytchnienie, kosztowało ją więcej nerwów niż codzienne życie.
I choć za rok pewnie znowu gdzieś poleci – może bardziej ostrożnie, może z bagażem podręcznym – to już wie jedno: nie chodzi tylko o miejsce. Chodzi o sposób, w jaki się tam dostajesz.
(Imiona bohaterów zostały zmienione).