Był słoneczny, pogodny poranek. Roman, z słuchawkami na uszach, zamiatał podłogi na dworcu autobusowym, gdzie pracował od dziesięciu lat. Nagle usłyszał czyjś niepewny głos.
— Przepraszam… — Kobieta, może trzydziestopięcioletnia, wyglądała na wyczerpaną. Trzymała na rękach niemowlę, a obok stało dwoje starszych dzieci. Jej zaczerwienione oczy zdradzały, iż płakała.
— Mogę pani jakoś pomóc? — zdjął słuchawki.
— Musimy jechać do Krakowa… Czy mógłby pan kupić nam bilety?
— Co się stało? — Roman dostrzegł jej strach.
— Uciekam od męża… To zły człowiek. Nie mam już siły. Chcę do siostry, ale zgubiłam portfel… — głos jej się załamał.
Roman, choć sam ledwo wiązał koniec z końcem, kupił bilet ostatnimi oszczędnościami.
— Dziękuję… — szepnęła. — Proszę, podaj mi swój adres. Chcę się odwdzięczyć.
Niechętnie uległ. Nazajutrz obudził go krzyk córki.
— Tato! Zobacz, co jest na podwórku!
Przed domem stały dziesiątki paczek. Na jednej z nich leżała koperta.
— To ja, ta kobieta z dworca — pisała. — Zostawiam panu swoje rzeczy. Sprzedaj je, proszę.
Gdy czytał, Justyna rozbiła wazon. Wśród skorup błysnął diament.
— Boże, jesteśmy bogaci! — Roman osłupiał.
— Musimy go zwrócić! — Justyna wskazała adres nadawcy.
Roman jednak postanowił sprawdzić wartość kamienia u jubilera, pana Nowaka.
— To rzadki okaz. Wartość? Co najmniej 400 000 złotych — ocenił jubiler. — Skąd go pan ma?
Roman skłamał, iż to spadek.
— Zaraz wracam — jubiler wyszedł, by „skonsultować się z kolegą”. Gdy wrócił, „niechcący” upuścił diament.
— Nieważne, diament jest twardy! — podniósł go i zaoferował 40 000 zł.
Roman się wzdragał, ale jubiler tłumaczył: — Bez dokumentów nie dam więcej.
Zrezygnowany, wrócił do domu. Tam czekała niespodzianka…
— Justyna? — Dom był pusty. Na stole leżała kartka:
„Masz mój diament. jeżeli chcesz zobaczyć córkę żywą, przynieś go pod wskazany adres. Policja — pożegnaj się z nią”.
Serce mu zamarło. Kobieta na dworcu mówiła o złym mężu… Adres zgadzał się z nadawcą paczek.
Pod domem czekał mężczyzna z blizną.
— Gdzie Justyna?! — Roman wyciągnął diament.
— To szkło! — wrzasnął porywacz. — Gdzie prawdziwy?!
Roman zrozumiał, iż jubiler go oszukał. Wrócił do sklepu, powalił oszusta i zmusił do zeznań.
— To on ukradł diament milionerowi! Wszyscy go szukają! — jęknął jubiler.
Roman związał go i wezwał policję, a sam wrócił do porywacza.
— Twój kumpel wszystko wyśpiewał! Diament jest w sejfie. Niestety, już nie żyje… — pokazał zdjęcie związanej ofiary.
Wściekły porywacz pognał do sklepu, prosto w ręce czekającej policji.
— Tato… Naprawdę go zabiłeś? — Justyna drżała.
— Nie, to był blef. Ale teraz oni będą za kratkami.
Sprawiedliwości stało się zadość. Roman jednak zrozumiał, iż chciwość prawie kosztowała go córkę.
Dobro zawsze wraca — ale czasem w najmniej oczekiwanej formie. Trzeba umieć je rozpoznać.