Biedny człowiek pomaga matce z trojgiem dzieci, a następnego dnia odkrywa niespodziankę na swoim progu.

twojacena.pl 4 godzin temu

Był słoneczny poranek, gdy Marek Zamojski, zamiatając podłogi na dworcu autobusowym, słuchał muzyki w słuchawkach. Od dziesięciu lat to miejsce było jego drugim domem.

Nagle usłyszał niepewny głos: „Przepraszam…”

Odwrócił się i zobaczył kobietę, może trzydziestopięcioletnią, o wyglądzie wymęczonym. Miała zaczerwienione oczy, a po policzkach spływały ślady łez. W ramionach trzymała niemowlę, a obok stało dwoje starszych dzieci.

„Czy mogę pani jakoś pomóc?” – zdjął słuchawki, zaniepokojony.

„Muszę… dostać się do Krakowa. Proszę, czy mógłby mi pan kupić bilet?” – jej głos drżał.

„Coś się stało? Wygląda pani na bardzo zestresowaną…”

Kobieta zawahała się. „Uciekam przed mężem. To… nie jest dobry człowiek. Nie mogę go znaleźć od dni, a to, co mówił i robił… przeraża mnie. Chcę tylko dotrzeć do siostry w Krakowie. Zgubiłam portfel. Proszę… pomóż nam.”

Marek nie mógł odmówić, choć wiedział, iż wyda ostatnie pieniądze. Kupił bilet.

„Dziękuję z całego serca” – szepnęła, gdy wręczył jej bilet.

„Niech pani zadba o dzieci” – powiedział ciepło.

„Mógłby pan podać swój adres?”

„Po co?”

„Chcę się odwdzięczyć. Proszę…”

W końcu uległ. Gdy autobus z kobietą i dziećmi zniknął za horyzontem, Marek wrócił do pracy.

Po zmianie wrócił do córki, Zosi. To było wszystko, co mu zostało po tym, jak żona ich opuściła. Choć ból był ogromny, zebrał się w sobie – dla Zosi.

Dziesięcioletnia dziewczynka przejęła obowiązki daleko wykraczające poza jej wiek. Po szkole wiązała włosy w kucyk i zabierała się za sprzątanie, gotowanie, pomagając ojcu.

W ich maleńkiej kuchni tańczyli przy gotowaniu, próbując nowych przepisów. Wieczorami siedzieli na kanapie, opowiadając sobie o minionym dniu. Tego dnia nie było inaczej. Ale następny poranek przyniósł niespodziankę.

„Tato! Obudź się!” – Zosia potrząsnęła nim mocno.

Marek przeciągnął się. „Co się stało, kochanie?”

„Na podwórku jest coś dziwnego!”

Wyszedł i zobaczył kilkanaście paczek. Najpierw pomyślał, iż to pomyłka kuriera, ale zauważył kopertę na wierzchu. List brzmiał:

„Witaj! To ja, ta kobieta z dworca. Chcę podziękować za twoją dobroć. W paczkach są moje rzeczy, które chciałam zabrać do Krakowa, ale postanowiłam je zostawić tobie. Sprzedaj je – będą warte sporo złotych. Wszystkiego dobrego.”

Gdy czytał, rozległ się dźwięk tłuczonej porcelany. Zosia upuściła wazon. Marek był zirytowany, ale wśród skorup błysnął przedmiot. Podniósł go. Przypomniał sobie, iż diament nie paruje, gdy się na niego dmucha. To był prawdziwy diament.

„Boże! Jesteśmy bogaci!” – krzyknął z zachwytem.

„Musimy go oddać, tato!” – Zosia wskazała adres nadawcy na dokumentach. „To nie nasze!”

„Pomyśl, Zosiu! Moglibyśmy posłać cię do dobrej szkoły!”

„Nie, tato! A jeżeli to czyjaś ostatnia nadzieja?”

Z trudem przekonała go. Marek niby się zgodził, ale w głowie miał inny plan. Udając, iż zwraca diament, poszedł do jubilera, pana Nowaka.

„Co mogę dla pana zrobić?” – spytał jubiler.

„Chciałbym wycenić ten kamień” – odparł Marek, kładąc diament na ladzie.

Pan Nowak przyjrzał mu się przez lupę. „Wyjątkowa czystość, szlif… to rzadkość. Wartość? Co najmniej 400 000 zł. Skąd go pan ma?”

„Spadek” – skłamał Marek. „Kupi go pan?”

„Muszę skonsultować się z kolegą.”

Gdy wrócił, oznajmił: „Kupimy, ale oferuję tylko 40 000 zł. Bez dokumentów to ryzyko.”

Marek się wściekł, ale w końcu odmówił. W domu zastał ciszę. Zosi nigdzie nie było. Znalazł kartkę:

„Masz mój diament. jeżeli chcesz zobaczyć córkę żywą, przynieś go pod wskazany adres. Policja – pożegnasz ją na zawsze.”

Serce mu zamarło. Przypomniał sobie słowa kobiety: „Mój mąż to zły człowiek…” Adres zgadzał się z tym z paczki.

Pojechał tam natychmiast. W drzwiach stanął mężczyzna w ciemnym płaszczu, z blizną na policzku, celując w niego bronią.

„Gdzie jest Zosia?” – warknął Marek.

„Diament. Najpierw on.”

Marek podał mu kamień, ale mężczyzna wpadł w szał: „To szkło! Gdzie prawdziwy?”

Wtedy Marek zrozumiał – jubiler go oszukał, zamieniając kamień, gdy ten spadł na podłogę.

„Masz trzy dni, by przynieść 40 000 zł, albo pożegnasz się z córką!”

Marek pognał do jubilera.

„Zmieniłem zdanie, wezmę 40 000!” – krzyknął.

„Nie interesuje mnie to” – odparł Nowak zimno.

Wściekły, Marek uderzył go, związał i zmusił do zeznań. Okazało się, iż jubiler i porywacz działali razem.

Marek zostawił notkę dla policji i wrócił po córkę.

„Twój wspólnik już gada. Diament jest w sejfie w sklepie. Próbowałem go zmusić, ale… no cóż, nie żyje.” – Pokazał zdjęcie związPorywacz, wściekły, rzucił się w pościg za jubilerem, a Marek wykorzystał tę chwilę, by uwolnić Zosię i zadzwonić na policję, która niedługo aresztowała obu oszustów, a diament wrócił do prawowitego właściciela.

Idź do oryginalnego materiału