Dzisiaj był trudny dzień. Wróciłem ze szpitala z żoną i naszym synkiem, ale coś poszło nie tak.
Anna i Bogdan wyszli z oddziału położniczego, uśmiechnięci, pełni szczęścia. Bogdan trzymał w dłoniach malutki, różowy kocyk, w którym otulony był ich nowo narodzony synek. Cichutko popiskiwał, a wokół zebrała się rodzina, przyjaciele i położna, wszyscy gratulowali, wręczali kwiaty. Wszystko wyglądało tak, jak Anna zawsze marzyła.
— Dziękuję ci, kochanie — szepnął Bogdan. — Za naszego syna.
Ale nagle twarz Anny zbladła.
— Patrz, twoja mama idzie…
W ich stronę gwałtownie szła Halina Stanisławówna — matka Bogdana. Surowa, wyprostowana, twarda. Wzięła wolne z pracy? Na pewno nie bez powodu.
— Bogdan! Nie rób tego! — rzuciła ostro, zamiast powitania.
— Co? — zdziwił się.
— Nie zabieraj tego dziecka. To nie twój syn!
Zapadła martwa cisza. Anna skuliła się, jak po policzku.
— Mamo, ty w ogóle wiesz, co mówisz? — Bogdan patrzył na nią, nie poznając.
Wszystko zaczęło się trzy miesiące temu, gdy Bogdan wyznał, iż zakochał się. W kobietę starszą od siebie, z dzieckiem. I… w ciąży z innym mężczyzną.
Halina była przerażona. Starała się nie ingerować, nie wtrącać. Miała nadzieję, iż „mu przejdzie”. Ale potem Bogdan ogłosił — zamierza się z nią ożenić. Co więcej, chce adoptować jej starszego syna i dziecko, które teraz urodzi.
— Oszalałeś? — nie wytrzymała wtedy Halina.
— Mamo, to moja decyzja. Kocham ją. I kocham te dzieci. Będę dla nich ojcem.
— Ale ty jesteś młody! Możesz założyć rodzinę z kobietą bez przeszłości! Mieć własne dzieci!
— One będą moje — odparł twardo Bogdan.
Próbowała porozmawiać z Anną. Zaprosiła ją do kawiarni. Spokojnie, bez krzyku.
— Zrozum, jesteś matką, ja też jestem matką. Nie mam nic przeciwko tobie jako kobiecie. Ale czy to sprawiedliwe? Rodzisz od jednego, a wychowywać będzie mój syn?
Anna tylko się uśmiechnęła.
— Chce pani, żebym zniknęła? Na próżno. Kocham Bogdana. A on — mnie. Jesteśmy razem. Chce pani czy nie.
Od tamtego dnia Anna przestała się witać. Bogdan — unikał rozmów. Telefony milczały.
Halina cierpiała. Płakała nocami. Rozmawiała z byłym mężem — machnął ręką. choćby jej siostra, której się poskarżyła, powiedziała: „Ważne, żeby był szczęśliwy”.
Ale Halina wiedziała — on nie rozumie, w co się pakuje. Jest ślepy. I tylko ona, matka, znając charakter syna, widziała, jak nim manipulują.
Przez siostrzeńca dowiedziała się o dniu wypisu. Postanowiła — tam będzie. Spróbuje po raz ostatni go powstrzymać. Ocalić.
— Synu, błagam cię… — powiedziała drżącym głosem, na oczach wszystkich gości. — To dziecko nie jest twoje. Nie popełniaj tego błędu. Jeszcze nie jest za późno.
Anna przytuliła dziecko mocniej, jak przed wrogiem.
— Mamo, odejdź — powiedział Bogdan cicho, ale stanowczo. — To mój syn. I zabieram go do domu. Żadne twoje słowa tego nie zmienią.
— Anna — zwróciła się do niej Halina — jesteś dorosłą kobietą, masz dwoje dzieci. Czy naprawdę nie rozumiesz, jak mi jest ciężko? Jak mam patrzeć, jak mój syn staje się wygodnym sponsorem?
— Przestań pani — odcięła się Anna. — Urodziłam od człowieka, który mnie zostawił. Bogdan chciał być przy mnie — to jego wybór. I pani nie ma prawa się w to mieszać.
— Mam prawo być matką! — krzyknęła Halina. — A ty… ty po prostu wykorzystałaś jego dobroć!
— A pani jest tylko zawistną kobietą, której nikt nie słucha. Pewnie nie bez powodu mąż panią zostawił.
Te słowa były jak policzek.
Goście milczeli. Ktoś odwrócił wzrok. Ktoś próbował zmienić temat. Bogdan wziął dziecko i z Anną odeszli do samochodu. Drzwi zatrzasnęły się. Auto odjechało.
Halina została sama na środku placu. Wśród cudzej radości, cudzych dzieci, cudzej prawdy.
Jej syn — już nie jej. I zrozumiała to. Za późno.
Dzisiaj znów uświadomiłem sobie, iż miłość czasem oznacza pozwolić komuś odejść, choćby jeżeli wiesz, iż to błąd. Czasem walka nie ma sensu.