Wynajęliśmy im na rok, teraz nie możemy eksmitować: synowa w ciąży, a syn milczy

newskey24.com 1 dzień temu

Półtora roku temu nasz jedyny syn, Krzysztof, wziął ślub. Jego dziewczynę – Agatę – przyjęliśmy życzliwie. Wydawała się sympatyczna, spokojna, niekonfliktowa. Po ślubie wprowadzili się do nas – mieliśmy z mężem duże, trzypokojowe mieszkanie w samym centrum Krakowa. Życie toczyło się spokojnie: my pracowaliśmy, oni też.

Ale po kilku miesiącach Agata zaczęła delikatnie sugerować, iż marzy się jej własne mieszkanie. Mówiła o niezależności, własnej przestrzeni. Nie sprzeciwialiśmy się. Mieliśmy wolną kawalerkę, którą kupiliśmy specjalnie pod wynajem. Dawała stały dochód – odkładaliśmy te pieniądze na emeryturę, bo na państwową rentę nie było co liczyć.

Porozmawialiśmy z mężem i zdecydowaliśmy: niech mieszkają tam przez rok, za darmo. Warunki postawiliśmy od razu – dokładnie rok, ani dnia dłużej. Wtedy aż skakali z radości. Obiecywali, iż w ciągu roku zbiorą pieniądze na wkład własny do kredytu. Dzieci na razie nie planowali, chcieli „pobyć dla siebie”.

Cieszyliśmy się, iż pomogliśmy. Młodzi wprowadzili się, żyli pełnią życia. Markowe ubrania, regularne wizyty w restauracjach, wakacje jeden po drugim. Kilka razy napomknęliśmy, iż warto trochę oszczędzać, ale słyszeliśmy tylko: „Jesteśmy młodzi, chcemy jeszcze pożyć!”

Minął rok. Przygotowywaliśmy się już, iż zwolnią mieszkanie, a my znów je wynajmiemy. Nagle – jak grom z jasnego nieba – Agata jest w ciąży. I to nie na początku, tylko w drugim trymestrze.

Zadzwoniłem do Krzysztofa, spytałem, kiedy się wyprowadzają. Odpowiedź była wymijająca: „Tato, no przecież rozumiesz… Agata jest w ciąży, nie może się denerwować…” A sama Agata nazajutrz przyszła do nas i ze łzami w oczach urządziła awanturę:

„Co, wyrzucicie nas z niemowlęciem na ulicę? To nieludzkie! Macie sumienie?”

O mało nie wybuchnąłem:

„Na jaką ulicę? Macie przecież moje mieszkanie i rodziców Agaty – oni mają trzypokojowe! Dlaczego nie możecie zamieszkać z nimi? Jesteście dorośli. Rok temu ustaliliśmy jasno: mieszkanie na rok, nie dłużej. Przez ten czas straciliśmy ponad pięćdziesiąt tysięcy złotych – właśnie te pieniądze chcieliśmy wam dać na wkład własny. A wy wydaliście wszystko na ubrania, knajpy i rozrywki. I jeszcze śmiecie nas oskarżać, iż jesteśmy złymi rodzicami?”

Postawiłem ultimatum: jeszcze miesiąc – i mają się wyprowadzić. Kiwnęli głowami. Minęły dwa tygodnie. Zero ruchu. Żadnych ogłoszeń, rozmów o szukaniu mieszkania. Tylko ta cicha nadzieja w ich oczach: „Może jednak odpuszczą?”

Z mężem nie wiemy już, co robić. Wieczorami przy kawie szukamy rozwiązań, ale wszystko sprowadza się do jednego: sami jesteśmy winni, iż nie postawiliśmy sprawy twardo rok temu.

Teraz nie czuję złości, tylko rozczarowanie. Syn ani słowem nie broni rodziców, tylko milcząco wspiera żonę. Agata celowo mnie unika, jakbym był wrogiem. A przecież chcieliśmy dobrze… Dać im start, wesprzeć, pomóc. A zamiast tego – uzależnienie, pretensje i wyrzuty.

Najgorsze, iż już choćby nie wiemy, czy uda nam się odzyskać mieszkanie. Prawnie – są tam zameldowani. A sumienie gniotę jeszcze mocniej. Czy mamy prawo wymagać ich wyprowadzki, gdy Agata spodziewa się dziecka?

Tak oto dobroć zamieniła się w pułapkę. I póki my milczymy – oni cicho zostają. Ale wiem jedno: długo już tak nie wytrzymamy.

Czasem pomagając, tylko wiążemy sobie ręce.

Idź do oryginalnego materiału