Oko za oko: zemsta za obojętność
W przytulnym miasteczku nad Wisłą Halina Kazimierzowa przez lata starała się być idealną matką i teściową. Poświęcała czas, siły i pieniądze dla szczęścia syna i jego żony. ale ich obojętność i brak wdzięczności złamały jej serce. Gdy synowa w desperacji poprosiła o pomoc, Halina po raz pierwszy odmówiła, postanawiając, iż nadszedł czas, by zapłacić tym samym. Teraz zastanawiała się: czy jej zemsta jest sprawiedliwa, czy to początek końca rodzinnych więzi?
Ostatnio zadzwoniła synowa, Kinga. Jej głos drżał ze słabości: „Halino Kazimierzowo, błagam, przyjedź! Mam wysoką gorączkę, gardło rozdziera angina. Jest mi tak źle! Zostań z Zosią, pomóż!” Halina, siedząc w swoim miejskim mieszkaniu, odparła chłodno: „Wybacz, Kinga, ale nie mogę. Jestem na działce, na wsi, i nie mam zamiaru wracać”. Odłożyła słuchawkę, czując, jak w środku buzuje uraza zmieszana z gorzką satysfakcją.
Gdy Halina opowiedziała o tym sąsiadce Bronisławie, ta załamała ręce: „Hala, co ty wyprawiasz? Przecież jesteś w mieście, nie na działce! Kindze naprawdę ciężko z maleństwem, ma zaledwie trzy miesiące! Jak można tak postąpić?” Halina zmarszczyła brwi: „Moja wnuczka, owszem, trzy miesiące. Ale Kinga na to zasłużyła. Pięć lat starałam się być dla niej przyjaciółką. Na ślub daliśmy im kupę forsy, pomogłam z remontem, urządziłam im mieszkanie. A oni choć raz podziękowali? Nie! Tylko wydają na markowe ciuchy, nowe telefony i wakacje w Egipcie!”
Jej głos zadrżał z bólu: „Gdy Kinga była w ciąży, woziłam ją do najlepszych lekarzy, sama nosiłam wyniki badań do przychodni. Gotowałam domowe obiady do szpitala, a przed powrotem wysprzątałam ich mieszkanie na błysk. I co? Ani słowa wdzięczności! Traktowali to jak obowiązek, jakbym im coś była winna”. Bronisława westchnęła: „Hala, dzieci często tak mają – myślą, iż rodzice powinni pomagać”. Ale Halina pokręciła głową: „Powinni? A gdy ja poprosiłam o pomoc, odwrócili się!”
Raz tylko Halina zwróciła się do syna, Bartka, o wsparcie. Wracała z wizyty u siostry w Lublinie, z ciężkimi torbami. „Bartku, spotkaj mnie na dworcu, proszę”, poprosiła. Bartek się zgodził, ale po godzinie zadzwoniła Kinga: „Halino Kazimierzowo, weź taksówkę. Bartek musiałby się zwolnić z pracy, a to niewygodne. Pociąg przyjeżdża o świcie, nie wyśpi się i będzie zmęczony”. Halinę zatkało z oburzenia. „Znaleźli czas, gdy Kingę z dzieckiem trzeba było zawieźć do szpitala! A dla mnie nie mogli?” – denerwowała się przed Bronisławą.
„Kinga ma rację, nie warto ryzykować pracy – tłumaczyła sąsiadka. – Bartek utrzymuje rodzinę”. Ale Halina nie ustąpiła: „Mógłby! Rzadko proszę, a oni choćby nie zadzwonili, by spytać, czy dojechałam. Torby były ciężkie, sama nie dałam rady. Na szczęście współpasażerowie pomogli mi je wynieść, a potem wynająłam tragarza. Taksówkarz, obcy człowiek, zaniósł je pod drzwi! A rodzony syn i synowa mnie olewają!” Jej oczy wypełniły się łzami, ale głos stał się twardszy: „Wtedy postanowiłam: dość. Już im nie pomogę”.
Bronisława pokręciła głową: „Hala, ale Zosia przecież niczemu nie winna”. Halina zamilkła, czując ukłucie sumienia, ale uraza była silniejsza. „Rozpuścili się, Bronka. Ja mam być na każde zawołanie, a oni mi – nic? To nie fair! Niech teraz poczują, jak to jest, gdy cię ignorują”. Wspominała, jak dumna była z Bartka, jak marzyła o zgodzie z synową. ale każdy jej krok witano chłodem, a jej dobroć traktowano jak należność. Teraz postanowiła: skoro nie doceniają, odpłaci się tym samym.
Nocami Halina leżała bez snu, rozdarta między gniewem a tęsknotą. Wyobrażała sobie malutką Zosię, płaczącą w łóżeczku, i Kingę, wijącą się z gorączki. Serce się ściskało, ale wspomnienie zdrady Bartka i Kingi gasiło litość. „SamHalina westchnęła ciężko i pomyślała, iż czasem zemsta smakuje gorzko jak niedopieczony piernik.