**Dziennik, 15 października**
Zaprosił mnie do domu swoich rodziców, ale odmówiłam zostania ich służącą.
Proponuje mi wspólne życie w rodzinnej willi, ale nie zgadzam się być niewolnicą jego klanu.
Nazywam się Kinga Nowak, mam dwadzieścia sześć lat. Z mężem, Krzysztofem, jesteśmy małżeństwem od prawie dwóch lat. Mieszkamy w Krakowie, w przytulnym mieszkaniu, które odziedziczyłam po babci. Na początku wszystko układało się dobrze Krzysztof był zadowolony, iż mieszkamy u mnie, nie narzekał. Aż pewnego dnia, jak grom z jasnego nieba, rzucił: *Czas się przeprowadzić do rodzinnego domu. Tam jest miejsce, a jak będziemy mieli dzieci, będzie idealnie.*
Tyle iż dla mnie ten idealny scenariusz to koszmar pod jednym dachem z jego hałaśliwą rodziną. Nie zamienię swojego kąta na miejsce, gdzie rządzą patriarchat i ślepe posłuszeństwo. Tam nie byłabym jego żoną, tylko darmową pomocą domową.
Pamiętam moją pierwszą wizytę u nich. Duży dom pod Warszawą, pewnie z trzysta metrów. Mieszkają tam jego rodzice, młodszy brat, Tomek, jego żona, Ania, i ich trójka dzieci. Komplet. Zanim zdążyłam rozpakować walizkę, matka Krzysztofa wcisnęła mi nóż do ręki i powiedziała: *Pokrój sałatę.* Ani proszę, ani jak masz czas. Po prostu rozkaz.
Przy obiedzie patrzyłam, jak Ania biega między kuchnią a stołem, nie śmiąc sprzeciwić się teściowej. Na każdą uwagę pokorny uśmiech i skinienie głową. Zamarłam. Wiedziałam od razu: to nie jest życie dla mnie. Nigdy. Nie jestem Anią, która się ugina. Nie będę.
Gdy ogłosiliśmy, iż wychodzimy, jego matka wrzasnęła:
*A kto pozmywa?*
Spojrzałam jej prosto w oczy i odparłam:
*Goście sprzątają po gościach. My jesteśmy gośćmi, nie służbą.*
Wtedy zaczęło się piekło. Nazwali mnie niewdzięcznicą, bezczelną, rozpieszczoną miejską lalą. Słuchałam spokojnie, myśląc: *tu nigdy nie będę swoja.*
Krzysztof wtedy mnie wsparł. Wyszliśmy. Przez pół roku był spokój. On widywał się z rodziną beze mnie, a ja nie protestowałam. Ale teraz znowu zaczyna mówić o przeprowadzce. Najpierw aluzje, potem coraz bardziej natarczywie.
*Tam jest rodzina, to nasz dom* powtarza. *Mama pomoże ci z dziećmi, odpoczniesz. A twoje mieszkanie wynajmiemy, będą dodatkowe pieniądze.*
*A moja praca?* zapytałam. *Nie rzucę wszystkiego, żeby zakopać się czterdzieści kilometrów od Krakowa. Co tam będę robić?*
*Nie będziesz musiała pracować* wzruszył ramionami. *Będziesz miała dziecko, zajmiesz się domem, jak wszyscy. Kobieta powinna być w domu.*
To była ostatnia kropla. Jestem wykształconą kobietą, mam karierę i ambicje. Pracuję jako redaktorka, kocham to, co robię, wszystko wypracowałam sama. A on mi mówi, iż moje miejsce jest przy garach i pieluchach? W domu, gdzie będę słyszeć krzyki za nieumytą patelnię i gdzie nauczą mnie gotować zupę albo rodzić jak trzeba?
Wiem, iż Krzysztof jest produktem swojego środowiska. Tam synowie kontynuują linię, a żony to obce, które mają siedzieć cicho i dziękować, iż je przyjęto. Ale ja nie jestem typem, który łyka gorzkie pigułki. Zniosłam, gdy jego matka mnie upokarzała. Zacisnęłam zęby, gdy Tomek chichotał: *Ania nigdy nie marudzi!* Ale teraz koniec.
Powiedziałam mu wprost:
*Albo żyjemy osobno, w szacunku, albo wracasz do rodzinnego zamku beze mnie.*
Obraził się. Oskarżył mnie o niszczenie rodziny. Mówił, iż syn nie może żyć na obcej ziemi. Ale mnie to nie obchodzi. Moje mieszkanie nie jest obce. I mój głos się liczy.
Nie chcę rozwodu. Ale żyć z jego klanem? Nigdy. jeżeli nie odpuści pomysłu o przeprowadzce do mamy, pierwsza spakuję walizki. Bo lepiej być samotną niż drugą po rodzinie.
**Dzisiejsza lekcja:** Czasem trzeba stanąć twardo, by nie dać się wciągnąć w czyjąś wizję życia choćby jeżeli ta wizja nosi imię rodzina.








