Zakręt losu: nowe życie Bogumiły
Bogumiła smażyła właśnie kotlety schabowe w swojej kuchence, gdy niespodziewanie rozległo się pukanie do drzwi. gwałtownie otarła dłonie o fartuch i podeszła, by otworzyć. Na progu stała para nieznajomych – mężczyzna i kobieta, już w podeszłym wieku, ale powściągliwi w okazywaniu emocji.
— To pani Bogumiła? — odezwała się kobieta, witając się lekko. — Jesteśmy rodzicami Marka. Możemy wejść?
Imię, które padło, uderzyło Bogumiłę jak grom. Marek – ten sam, który niegdyś obiecywał jej miłość, a potem porzucił, gdy tylko dowiedział się o ciąży. Zastygła na moment, ale w końcu skinęła głową i cofnęła się, zapraszając ich do środka.
Rozmowa przy herbacie toczyła się powoli. Małżonkowie wspominali syna, mówili o nim z taką czułością, jakby był świętym. Bogumile trudno było tego słuchać – to właśnie on sprawił jej największy ból. Gdy już miała poprosić, by wyszli, kobieta nagle powiedziała:
— Zrozum nas dobrze. Dziś wiele jest oszustów, wiele kłamstw. Nie wątpimy w twoje słowa, ale… — zawahała się. — Zrób test. jeżeli chłopiec naprawdę jest naszym wnukiem – chcemy być blisko. Pomagać, wspierać, być rodziną.
Bogumiła się zgodziła. Gdy wyniki potwierdziły ojcostwo Marka, goście wrócili nie z pustymi rękami: zabawki, ubrania, koperta z pieniędzmi… Ale to nie był jeszcze koniec.
Tydzień później zadzwonili. Na spotkaniu wręczyli jej dokumenty – jednopokojowe mieszkanie, puste, bez remontu, ale teraz należące do niej i jej syna. Prezent. Niespodzianka. Nowy początek.
Bogumiła nie mogła powstrzymać łez, stojąc w środku. Stara kanapa, odpadające tapety, przykurzony żyrandol… ale to było ich miejsce, jej dom. Otworzyła szeroko okna, wpuszczając świeże powietrze i nadzieję.
A przecież wszystko zaczęło się inaczej.
Trzy lata temu przyjechała do miasta, wynajęła pokój u zrzędliwej staruszki i zatrudniła się w sklepie. Była sama, z troskami, ale z marzeniami. A potem poznała Marka – wysokiego, o silnych dłoniach, z pewnym siebie uśmiechem. Wydawało się, iż oto jest – szczęście.
Lecz gdy tylko powiedziała mu, iż jest w ciąży, w jednej chwili stał się obcym: „Oszalałaś? Jakie dziecko? To nie moje. Zrób aborcję”. I odszedł.
Płakała całą noc. Staruszka, u której mieszkała, wysłuchała, pokiwała głową, a potem rzekła: „Jeśli zdecydujesz się urodzić – możesz zostać. Nie wyrzucę cię. Ale jeżeli nie urodzisz – szukaj nowego pokoju. Ja dzieci nie zabijam”.
I Bogumiła została. Urodziła. Pracowała. Żyła. Wszystko dla syna.
Aż pewnego dnia staruszka zniknęła na cały dzień. Wieczorem wyznała: „Znalazłam adres rodziców Marka. Poszłam do nich. On nie żyje, wyobraź sobie… A oni choćby o was nie wiedzieli”. Bogumiła płakała po cichu w nocy, rozumiejąc, iż choćby jeżeli się złościła – gdzieś w głębi wciąż kochała.
I oto, dwa tygodnie później, do drzwi zapukali jego rodzice…
Teraz wszystko było inaczej. Mieszkanie – wprawdzie stare, ale własne. Staruszka, która teraz stała się babcią nie tylko z nazwy, ale i z serca, codziennie witała ich pierogami. Bogumiła pracowała zdalnie i dorabiała w piekarni. Syn rósł radosny i dobry.
Stoi przy oknie, otulając dłonie wokół ciepłego kubka, i uśmiecha się.
— Babciu, a kiedy znów do ciebie przyjedziemy?
— Wkrótce, kochanie. Już niedługo.
Czasem życie zaskakuje nagłymi zakrętami. Najważniejsze, by nie bać się iść naprzód.