Od tygodnia nasz dom przypomina pole bitwy. Ja i Karol nie rozmawiamy, nie patrzymy na siebie i poruszamy tylko temat opieki nad dzieckiem – i to zdawkowo, kilkoma oschłymi zdaniami. A wszystko zaczęło się od jednego, pozornie błahego przypadku.
Tego dnia Karol, jak zwykle, wyszedł do pracy. Ja zajmowałam się domem, synek drzemał w łóżeczku. Gdzieś koło dziesiątej telefon męża, zostawiony na nocnej szafce, zaczynał wibrować. Raz, drugi, trzeci – podeszłam, by wyłączyć dźwięk, żeby nie obudzić dziecka. Ale wzrok mimowolnie padł na nazwę czatu, na który przyszła wiadomość: „Moja rodzina”.
Jakby piorun we mnie uderzył. „Moja rodzina” – dlaczego nigdy o tym czacie nie słyszałam? Ja, żona, matka jego dziecka, nie jestem częścią „rodziny”? Serce mi zamarło. Przyznam, uległam ciekawości. Otworzyłam. I pożałowałam. Ale było za późno.
W rozmowie byli Karol, jego mama Janina, ojciec Marek i siostra Kasia. Mnie tam nie było. Ale byłam przedmiotem dyskusji. Okazało się, iż jestem złą gospodynią, nieporadną matką i w ogóle nie nadaję się dla ich syna i brata. Teściowa pisała, iż źle karmię dziecko, niewłaściwie i nie o czasie. Że w domu mamy „bałagan”, iż według niej „wyglądam wiecznie zmęczona, jakbym w kopalni pracowała”. A siostra męża przytakiwała, dodając własne komentarze, choć sama nigdy choćby dziecka na rękach nie trzymała.
Najboleśniejsze było milczenie Karola. Ani słowa w moją obronę. Stawiał uśmieszki pod złośliwymi uwagami matki, lajkował komentarze Kasi. On – mężczyzna, którego kocham, ojciec naszego dziecka – pozwalał, by jego rodzina mnie poniżała. A ja przecież się starałam. Znosiłam. Uśmiechałam się. Zgadzałam się z Janiną, by nie psuć relacji, potem cicho robiłam po swojemu. Nie chciałam konfliktów, szczerze próbowałam wpasować się w ich rodzinę.
Gdy Karol wrócił wieczorem, nie wytrzymałam.
— Czytałam wasz czat — powiedziałam, patrząc mu w oczy.
Zbladł, ale zamiast przeprosin wybuchnął:
— Co?! Grzebałaś w moim telefonie?! To moja prywatna sprawa! Jak śmiałaś?!
Krzyczał, oskarżał, wściekał się. Ani słowa o tym, co czuję ja. Żadnego śladu skruchy. Ani odrobiny zrozumienia.
Stałam przed nim i nie wierzyłam, iż to mówi człowiek, z którym chciałam spędzić życie. Dla którego urodziłam syna. Któremu wybaczałem nocne zmiany, zmęczenie, rozdrażnienie. Przecież nigdy nie zabraniałam mu brać mojego telefonu. Ja nie mam nic do ukrycia. A on – jak widać – miał.
Od tamtej pory prawie nie rozmawiamy. Śpi na kanapie. Mówi, iż zaufanie jest zniszczone. A ja się zastanawiam – przez kogo? Przez niego czy przeze mnie? Bo czuję, iż to ja zostałam zdradzona. Obgadana, osądzona i – opuszczona. Jakbym nie była żoną, nie częścią rodziny, tylko tymczasową lokatorką w obcym domu.
Nie wiem, co będzie dalej. Padło już słowo „rozwód”. Może w gniewie. A może na poważnie.
Ale jedno wiem na pewno: zdrada to nie zawsze romans. Czasem to milczenie, gdy powinno się stanąć w obronie. Czasem – lajk pod słowami, od których komuś ściska się serce.
Teraz chcę tylko zrozumieć – czy jeszcze mogę ufać temu człowiekowi? Czy może już za późno?…