Co to za jedzenie?
Pogadałyśmy o codzienności, o tym, iż ktoś na osiedlu remontuje balkon od świtu, a potem zeszło na dzieci. Jej córka wróciła ze swojej pierwszej całodniowej przedszkolnej wycieczki do ZOO.
– Ty sobie nie wyobrażasz, co dali jej na drugie śniadanie, tam do autobusu – zaczęła, nie kryjąc oburzenia.
– No co? – zapytałam, choć już się domyślałam, iż zaraz usłyszę coś zaskakującego.
Okazało się, iż na tej wycieczce prowiant był wyjątkowo... skromny. Sucha buła i paczka suchych chrupek kukurydzianych, nic więcej. Zero owoców, soków czy choćby batonika. Sąsiadka była wściekła, iż jej dziecko dostało "taki prowiant jak dla konia".
– Jak oni mogli tak zrobić? – pytała i nie kryła frustracji. – Przecież to dziecko, a nie jakiś koń roboczy, który może jeść tylko suche chrupki i twardą bułę. Co to ma być za opieka? Jak mają pilnować dzieci, skoro nie zapewniają im choćby porządnego jedzenia?
Przyznałam, iż faktycznie brzmi to skromnie, a choćby trochę absurdalnie. Matka, która czuwa nad tym, co jej dziecko je, oczekuje przynajmniej choćby kawałka jabłka czy soczystego pomidora. Zamiast tego dziewczynka dostała suchą, nudną bułę i paczkę chrupek.
Sąsiadka mówiła, iż była w kontakcie z wychowawczynią, która tłumaczyła, iż takie są zasady i wszystko było zgodne z regulaminem przedszkola. Tyle iż dla niej to nie była żadna wymówka. Dzieci powinny mieć zapewnione odpowiednie jedzenie, a nie byle co, co ledwo daje się przeżuć.
– To nie jest kwestia luksusu, tylko zwykłej troski i szacunku do dziecka. Jak można przedszkolaki karmić jak zwierzęta? To po prostu nie do przyjęcia – podsumowała.
W końcu się uspokoiła, ale ja wciąż miałam w głowie tę suchą bułę i paczkę chrupek. Faktycznie, taki "prowiant jak dla konia" nie brzmi jak coś, co ma dodać energii na cały dzień wycieczki.