Dzięki wróżce znów mam tatę: jak moja siostrzenica odzyskała rodzinę po latach rozłąki

newsempire24.com 1 tydzień temu

— Mamo, a kiedy wróżka podaruje mi tatę? — zapytała pewnego dnia moja córka, patrząc na mnie swoimi ogromnymi oczami, w których było więcej nadziei, niż mogłam znieść. Często bawiłyśmy się w magiczne gry, rysowałyśmy i wymyślałyśmy historie. Tamtego dnia wyjęła z pudełka kartkę, na której była narysowana dziewczynka rozmawiająca z malutkim ludzikiem. Potem znalazła kolejny rysunek — tam dziewczynka robiła gimnastykę i się śmiała.

— Tak będę ćwiczyć, a potem obleję się wodą, mamo! — powiedziała radośnie i, po chwili zabawy, spokojnie zasnęła.

Od tamtej pory jeszcze bardziej zastanawiałam się, iż życie bywa jednak nieprzewidywalne. Ale zacznijmy od początku.

Kiedyś razem z moją najlepszą przyjaciółką, Kasią, poszłyśmy na studia pedagogiczne. Byłyśmy nierozłączne: nauka, studenckie noce, marzenia o przyszłości. Po studiach obie zaczęłyśmy pracę w szkole. Kasia dodatkowo ilustrowała książki dla dzieci — miała złote ręce i niesamowitą wyobraźnię. Jej prace zauważyli zagraniczni wydawcy, i pewnego dnia dostała propozycję kontraktu w Kanadzie. Wyjechała — na całe trzy lata. Trzymałyśmy kontakt, pisałyśmy, dzwoniłyśmy, tęskniłyśmy.

Gdy Kasia wróciła do rodzinnego Wrocławia, nie była już sama. Miała przy sobie małą dziewczynkę — swoją córeczkę. O ojcu dziecka nigdy nie mówiła. Jej rodziców już wtedy nie było. Mieszkała sama i radziła sobie z dzieckiem, jak potrafiła, a ja starałam się być blisko i pomagać. Zosia była prawdziwym słonecznym dzieckiem. Kasia w wolnych chwilach rysowała — najczęściej właśnie córeczkę w różnych etapach życia: jako uczennicę, nastolatkę, dorosłą. Zadziwiało mnie, z jaką precyzją potrafiła odtworzyć przyszłość.

— Skąd wiesz, jaka będzie? — pytałam.

— Zobaczymy — tylko uśmiechała się w odpowiedzi.

Ale euforia nie trwała długo. Gdy Zosia skończyła dwa lata, serce Kasi nie wytrzymało. Lata spędzone w Kanadzie pogorszyły jej zdrowie, i pewnego dnia po prostu jej zabrakło.

Od razu zaczęłam zbierać dokumenty do adopcji. Bałam się tylko jednego — iż dziewczynka trafi do obcych. Lęk miałam, iż się spóźnię, iż znajdzie się w innej rodzinie. Na szczęście zdążyłam. Od tamtej pory dla Zosi zostałam mamą. Wiedziała, iż jej prawdziwa mama mieszka w niebie. Razem oglądałyśmy rysunki Kasi, szczególnie przed snem — te szkice uspokajały dziewczynkę, jakby mama wciąż była blisko.

Zosia rosła na bystrą, dobrą i marzycielską osobę. Miała już trzynaście lat, gdy pewnego dnia obchodziłam urodiny z przyjaciółkami w kawiarni. Wróciwszy do domu, zobaczyłam pod drzwiami wysokiego mężczyznę z wyraźnym akcentem. Mówił słabo po polsku, ale jego słowa przeszyły mnie dreszczem.

To był… ojciec Zosi. Prawdziwy, biologiczny. Kanadyjczyk. Opowiedział, iż Kasia zazdrosna o siostrę, nie wybaczyła mu i wróciła do Wrocławia, nie mówiąc nic o ciąży. Próbował ją odnaleźć, ale za późno. Gdy zrozumiał, iż ma córkę, zaczął zbierać papiery do adopcji — ale ja byłam szybsza. Nie wiedział, iż Zosia cały ten czas rosła tu, w miłości, pod moją opieką.

Gdy Zosia usłyszała tę rozmowę, nie wierzyła. Stała w milczeniu, jak wryta, wpatrując się w twarz mężczyzny, w której próbowała odnaleźć siebie. Później, już przy herbacie, zaczęła powoli się uśmiechać. Mężczyzna pojechał do hotelu, a córka wzięła do rąk ulubioną lalkę-wróżkę i szepnęła:

— Dziękuję, wróżko, iż mam tatę.

Minęło kilka miesięcy, zanim wszystko się ułożyło. Zosia wyjechała do Kanady, do ojca. Miał już trójkę dzieci z innego związku, ale Zosia, jako najstarsza, gwałtownie znalazła z nimi wspólny język. Poszła do szkoły, uczy się języka, chodzi na zajęcia, tańczy. Piszemy do siebie, rozmawiamy przez wideoczat, dzielimy się nowinami.

Brakuje mnie. Boli. Ale jestem szczęśliwa.

Szczęśliwa, iż moja Kasia zostawiła po sobie nie tylko wspaniałą córkę, ale i siłę miłości, która przyciągnęła do życia tej dziewczynki jej prawdziwego ojca, choć po tylu latach.

Oto taka historia. Niewiarygodna, niemal baśniowa. Ale, jak każda baśń, jest o prawdziwej wierze, miłości i cudzie. Czasem to, co wydaje się niemożliwe, po prostu przychodzi we adekwatnym momencie.

Idź do oryginalnego materiału