— Mamo, a kiedy wróżka podaruje mi tatusia? — zapytała kiedyś moja córka, patrząc na mnie swoimi ogromnymi oczami, w których było więcej nadziei, niż mogłam znieść. Często bawiłyśmy się w magiczne gry, rysowałyśmy, wymyślałyśmy historie. Tego dnia wyjęła z pudełka kartkę, na której była narysowana dziewczynka rozmawiająca z malutkim ludzikiem. Potem znalazła kolejny rysunek — przedstawiał on dziewczynkę robiącą gimnastykę i śmiejącą się radośnie.
— Tak właśnie będę robić ćwiczenia, a potem skropię się wodą, mamo! — powiedziała z euforią i, po chwili zabawy, spokojnie zasnęła.
Od tamtej pory jeszcze bardziej zastanawiałam się nad tym, iż życie potrafi być nieprzewidywalne. Ale zacznijmy od początku.
Kiedyś razem z moją najlepszą przyjaciółką Ewą rozpoczęłyśmy studia na uniwersytecie pedagogicznym. Byłyśmy nierozłączne: nauka, studenckie noce, marzenia o przyszłości. Po ukończeniu studiów obie poszłyśmy pracować do szkoły. Ewa dodatkowo ilustrowała książki dla dzieci — miała złote ręce i niesamowitą wyobraźnię. To właśnie jej twórczość zauważyli zagraniczni wydawcy, i pewnego dnia otrzymała ofertę pracy w Stanach Zjednoczonych. Wyjechała — na całe trzy lata. Kontaktowałyśmy się, pisałyśmy, dzwoniłyśmy, tęskniłyśmy.
Gdy Ewa wróciła do rodzinnego Krakowa, nie była już sama. Towarzyszyła jej mała dziewczynka — jej córeczka. O ojcu dziecka nie mówiła nic. Rodzice już wtedy nie żyli. Mieszkała sama i radziła sobie z dzieckiem, jak potrafiła, a ja starałam się być blisko i pomagać. Mała Zosia była prawdziwym słonecznym dzieckiem. Ewa w wolnych chwilach rysowała — najczęściej swoją córeczkę w różnych etapach życia: jako uczennicę, nastolatkę, dorosłą kobietę. Zadziwiało mnie, z jaką precyzją potrafiła uchwycić przyszłość.
— Skąd wiesz, jaka będzie? — pytałam.
— Zobaczymy — odpowiadała tylko z uśmiechem.
Ale euforia nie trwała długo. Gdy Zosi skończyły się dwa lata, serce Ewy przestało bić. Lata spędzone za oceanem pogorszyły jej zdrowie, i pewnego dnia po prostu odeszła.
Natychmiast zaczęłam zbierać dokumenty do adopcji. Bałam się tylko jednego — iż dziewczynkę mogą zabrać obcy ludzie. Lękałam się, iż się spóźnię, iż trafi do innej rodziny. Ale na szczęście zdążyłam. Od tamtej pory dla Zosi zostałam mamą. Wiedziała, iż jej prawdziwa mama mieszka teraz w niebie. Razem przeglądałyśmy rysunki Ewy, zwłaszcza przed snem — te szkice uspokajały dziewczynkę, jakby mama wciąż była przy niej.
Zosia rosła na mądrą, dobrą i pełną marzeń osobę. Miała już trzynaście lat, gdy pewnego dnia obchodziłam urodiny z przyjaciółkami w kawiarni. Wracając do domu, zobaczyłam przed drzwiami wysokiego mężczyznę z wyraźnym obcym akcentem. Mówił słabo po polsku, ale jego słowa przebiły mnie do szpiku kości.
To był… ojciec Zosi. Prawdziwy, biologiczny. Amerykanin. Jak opowiadał, Ewa zazdrosna o jego siostrę, nie wybaczyła mu i uciekła z powrotem do Polski, nie mówiąc ani słowa o ciąży. Próbował ją odnaleźć, ale było już za późno. Gdy dowiedział się, iż ma córkę, zaczął załatwiać formalności adopcyjne — ale ja działałam szybciej. Nie wiedział, iż Zosia cały ten czas rosła tutaj, w miłości, pod moją opieką.
Gdy Zosia usłyszała tę rozmowę, nie mogła uwierzyć. Stała nieruchomo, wpatrując się w twarz mężczyzny, próbując dostrzec w nim siebie. Później, przy herbacie, zaczęła powoli się uśmiechać. Mężczyzna odjechał do hotelu, a córka wzięła w dłonie swoją ulubioną lalkę-wróżkę i szepnęła:
— Dziękuję, wróżko, iż mam teraz tatusia.
Minęło kilka miesięcy, zanim wszystko się uregulowało. Zosia wyjechała do Stanów, by zamieszkać z ojcem. Okazało się, iż ma tam dużą rodzinę — troje dzieci z innego związku, ale Zosia, jako najstarsza, gwałtownie znalazła z nimi wspólny język. Chodzi do szkoły, uczy się języka, ma zajęcia, tańczy. Piszemy do siebie, rozmawiamy przez wideoczat, dzielimy się wiadomościami.
Tęsknię. Okropnie. Ale jestem szczęśliwa.
Szczęśliwa, iż moja Ewa pozostawiła po sobie nie tylko wspaniałą córkę, ale i siłę miłości, która przywiodła do życia tej dziewczynki jej prawdziwego ojca, choć po tylu latach.
Oto taka historia. Niezwykła, niemal baśniowa. Ale, jak każda baśń, jest o prawdziwej wierze, miłości i cudzie.