**Dziennik osobisty**
Pięć miesięcy temu w naszej rodzinie wydarzył się długo wyczekiwany cud – urodził się nasz syn Jakub. Dla mnie i mojego męża Tomka był to jeden z najszczęśliwszych dni w życiu. Przygotowywaliśmy się do jego przyjścia, czytaliśmy książki, oglądaliśmy poradniki, a gdy Kuba pojawił się na świecie, choć nie było łatwo, staraliśmy się radzić sami. Tomek pomagał we wszystkim: zmieniał pieluchy w nocy, mył butelki, kołysał malucha. Działaliśmy jak zgrany zespół.
Ale to trwało dokładnie do chwili, gdy do naszego domu wtargnęła… jego matka. Dwa miesiące temu moja teściowa – Helena Bogumiła – zjawiła się u nas, żeby „pomóc”. Bez uprzedzenia. Bez zaproszenia. Z walizkami, z miną zbawcy, jakby przybywała ocalić nas przed nieuchronną katastrofą.
– Zostaję na nieokreślony czas! – oznajmiła od progu.
Na początku pomyślałam: no dobrze, może faktycznie będzie lżej. Ale myliłam się. Życie zamieniło się w niekończący się wir krytyki, kontroli i nietaktu. Ani chwili spokoju. Każdy mój ruch był komentowany:
– A co mu takiego ubrałaś? Przemarznie!
– Znów zapomniałaś podać mu wodę koperkową?
– Za naszych czasów dzieci hodowało się inaczej, dlatego teraz to takie słabe pokolenie…
Próbowałam delikatnie zasugerować, iż czas wracać do siebie, iż ma własne gospodarstwo, męża, sprawy… Ale Helena Bogumiła okazała się głucha na subtelne sugestie.
– Wojtek sobie poradzi! A wam moja pomoc bardziej się przyda! – śmiała się donośnie, nalewając sobie herbatę i rozdając mi rozkazy.
Najpierw znosiłam to w milczeniu. Potem wściekałam się. W końcu płakałam po nocach. Aż zrozumiałam: sama stąd nie wyjedzie. Postanowiłam działać.
Następnego ranka podeszłam do niej z najsłodszym uśmiechem:
– Helena Bogumiło, pomyślałam… Chyba wrócę do pracy. Tylko na pół etatu. A pani przecież jest z nami, mogłaby pobyć z Kubusiem, gdy będę w biurze? Tylko na sześć godzin dziennie…
Uśmiech na jej twarzy zniknął w sekundę.
– Sama? Z niemowlakiem? – spytała przestraszona.
– No a kto, jeżeli nie pani? Przecież sama mówiła, iż chce pomóc. To doskonała okazja! Na pewno sobie poradzi. A ja trochę odetchnę i jeszcze coś zarobię. Przecież mówił Tomek, iż musimy zrobić remont.
Gdy mąż wrócił z pracy, teściowa rzuciła się do niego ze skargami. Ale Tomek… stanął po mojej stronie!
– Mamo, to świetny pomysł! Ania będzie miała chwilę dla siebie. Przecież sama chciałaś pomagać, to teraz się wykaz. Wierzymy w ciebie!
Teściowa była zdezorientowana. Nie protestowała.
Następnego dnia „poszłam” do pracy. W rzeczywistości pojechałam do koleżanki. Czasem do parku, czasem na zakupy. Ale zawsze wracałam do domu zmęczona, z podkrążonymi oczami i pełna wdzięczności:
– Dziękuję, Helena Bogumiło, bez pani bym nie dała rady…
I pilnowałam, by teściowa nie odpuszczała. Kolacja niegotowa?
– Nic się nie stało, jestem wykończona, sama coś zrobię… Ale może jutro pani spróbuje ugotować? Przecież cały dzień jest w domu…
A w weekendy – kino, kawiarnie, spacery we dwoje z Tomkiem. A Helena Bogumiła – z wnukiem. Z pieluchami, kolkami, butelkami i grzechotkami.
Minął tydzień. Potem drugi.
I pewnego wieczoru teściowa oznajmiła:
– Wybaczcie, rozumiem waszą sytuację… Ale Wojtek beze mnie zupełnie sobie nie radzi. Dom się wali. Muszę wracać.
– Naprawdę? – powiedziałam z udawanym smutkiem. – Tak liczyliśmy na panią… No, trudno…
W ciągu doby spakowała walizki i wyjechała. A ja… odetchnęłam.
W domu znów zapanował spokój i ciepło. Wróciłam do synka, do swoich ulubionych obowiązków. Tomek był przy mnie, znów staliśmy się rodziną, a nie zakładnikami narzuconej „pomocy”. I wiecie co? Ani trochę nie żałuję swojego „przebiegłego” planu. Bo czasem kobieta musi bronić nie tylko siebie, ale i własny spokój.