Od dzieciństwa wychowywano mnie jak księżniczkę w szklanej wieży. Najlepsze szkoły, korepetycje, zagraniczne wyjazdy. Matka powtarzała: “Zasługujesz tylko na to, co najlepsze, nie zgadzaj się na byle co”. Ojciec wzdychał i kiwał głową – jedyna córka. Ale gdy przyszło do miłości, wszystko potoczyło się inaczej niż w marzeniach.
Nie od razu znalazłam swojego “księcia”. Było wiele rozczarowań, płytkich związków, pustych obietnic. Aż pojawił się Krzysztof. Wydawało mi się, iż właśnie tak powinna wyglądać miłość. Uprzejmy, czuły, dbał o najmniejsze szczegóły. Przynosił kwiaty bez okazji, recytował wiersze, dotykał moich dłoni jak relikwii. Koleżanki zazdrościły. Wszystkie – poza Olą.
“Jesteś pewna, iż kocha ciebie, a nie konta twojego ojca?” – pytała ze sceptycyzmem.
Śmiałam się. Wierzyłam Krzysiowi jak sobie samej. Kochałam do łez, do dreszczy. Pobraliśmy się skromnie, bez wystawnych wesel. Rodzice podarowali nam mieszkanie w nowym warszawskim wieżowcu. Widok z okna zapierał dech. A Krzyś dzięki ojcu gwałtownie został wicedyrektorem w rodzinnej firmie. Choć muszę przyznać – pracował uczciwie. Ojciec zapowiadał, iż z czasem przekaże mu biznes.
Byliśmy idealną parą. Tak przynajmniej myślałam. Po kilku latach zaczęliśmy myśleć o dziecku. Rodzice marzyli o wnukach. Ale nie mogłam zajść w ciążę. Miesiące nadziei i łez. Badania wykazały – problem był po mojej stronie. Terapie hormonalne, próby in vitro. Z każdą porażką stawałam się bardziej zgorzkniała. Ale Krzyś był przy mnie. A może tylko tak myślałam?
Zbliżały się moje trzydzieste urodziny. Rodzice zorganizowali przyjęcie – goście, muzyka, staropolskie przysmaki. Chcieli, bym znów się uśmiechnęła. Udawałam radość, choć w środku byłam w rozsypce. W połowie wieczoru zadzwonił telefon. Wyszłam odebrać. W tle gwar, a w słuchawce – obcy kobiecy głos. Twardy. Pewny siebie.
“Przepraszam, iż nie w porę” – zaczęła. “Wiem, iż pani cierpi, ale jako kobieta mnie zrozumie. Ja i Krzysztof jesteśmy razem od dawna. A teraz noszę jego dziecko. Mówił, iż pani nie może… Proszę, niech go pani puści. Chce syna. A moje dziecko potrzebuje ojca.”
Słuchałam, nie oddychając. W głowie dzwoniło. Chciało mi się krzyczeć, uciec, zapaść się pod ziemię. Zrozumiałam, gdzie był, gdy mówił, iż jedzie do kolegi, do matki, na spotkanie. Dlaczego się oddalał, stawał się szorstki.
Otarłam łzy, wzięłam głęboki oddech i wróciłam do gości. Uśmiechałam się. Śmiech dusił się w gardle, oczy piekły, ale wytrzymałam. Gdy zostali tylko rodzice, powiedziałam:
“Tato, mamo… Krzyś mnie zdradza. I ta kobieta nosi jego dziecko.”
Zrobiło się cicho jak w grobie. Ojciec podszedł do niego i rzucił ochryple:
“Już nie jesteś moim zięciem. Wynoś się z mojego domu.”
Mama zabrała mnie do siebie. Chciała zostać, ale poprosiłam, by zostawiła mnie samą. W nocy Krzysztof wrócił. Stał w przedpokoju jak zbity pies. Błagał o przebaczenie. Mówił, iż jej nie kocha, iż to przypadek, iż może rzuciła na niego urok. Milczałam. Zostawiłam go na noc. Nie z litości – byłam zbyt wyczerpana, by go wyrzucić.
Rano znów błagał. Chciał, bym pogodziła go z ojcem. Patrzyłam na niego i widziałam obcego człowieka. Miłość odeszła. Razem z zaufaniem.
Wyjechała. Ona, jak twierdził, niedługo rodziła. Nie wiedziałam, czy to prawda, czy manipulacja. Wiedziałam jedno – dziecka, na które tak czekałam, wciąż nie było. A on będzie je miał. Tylko nie ze mną.
Stoję przed wyborem: odpuścić czy walczyć? Ale o co walczyć, skoro zdradził? Życie bez niego przeraża. Ale życie z nim – już niemożliwe.
Dziś zrozumiałam: czasem najtrudniej zaufać sobie, gdy cały świat mówi, iż masz rację. A największe oszustwa często kryją się za najpiękniejszymi pozorami.