Dzieci mają swoje zadania w domu
Daję moim dzieciom obowiązki. Tak po prostu. Bez kar, bez nagród, bez robienia z tego wielkiej filozofii. Moi synowie mają 5 i 7 lat, a w naszym domu wiedzą, iż talerza nie zostawia się na stole, a piżama nie leży w przedpokoju. Jasne, iż nie wszystko wychodzi idealnie. I nie proszę ich o robienie rzeczy, które nie są dla nich bezpieczne i nieodpowiednie do ich wieku.
Ale próbujemy. I naprawdę nie robię tego po to, by wychować sobie służących. Chcę, by kiedyś weszli w dorosłość z pewnością siebie i prostym przekonaniem: potrafię zadbać o siebie i swoje otoczenie. A już najbardziej chciałabym uniknąć, żeby ich przyszłe dziewczyny zarzucały mi, iż wychowałam takich maminsynków, za których teraz one muszą coś robić.
Nie wyręczam ich we wszystkim, ale też nie przerzucam na nich swoich obowiązków. Nie oczekuję, iż będą ogarniać dom jak dorośli. Wiem, iż są jeszcze dziećmi. Jednocześnie nie wierzę w to, iż "beztroskie dzieciństwo" polega na tym, iż ktoś cały czas za dziecko sprząta, ubiera je, podaje wszystko pod nos i nie oczekuje żadnej odpowiedzialności.
Dla mnie prawdziwe poczucie beztroski to świadomość, iż świat jest bezpieczny i przewidywalny i iż zawsze można się zwrócić do dorosłych ze swoimi problemami. A to budują też jasne zasady, rytuały i codzienne małe obowiązki.
By miały łatwiej w przyszłości
W tym wszystkim – jak to w rodzicielstwie – trzeba szukać balansu. Ostatnio usłyszałam, iż wychowam niezdary, bo... myję dzieciom zęby. Tak, naprawdę. I nie, nie z lenistwa, nie z nadopiekuńczości. Po prostu nasza dentystka, z ogromnym doświadczeniem, powiedziała jasno: dopóki dziecko nie potrafi sprawnie pisać (czyli zwykle do ok. 8. roku życia), nie umyje dokładnie zębów. Więc myję im te zęby – po ich próbie, oczywiście – bo chcę, żeby za kilka lat nie walczyli z próchnicą.
Obowiązki muszą być dostosowane do wieku i możliwości dziecka. Pięciolatek może pomóc nakryć do stołu, włożyć pranie do pralki, wytarzać się w piachu, a potem sam wrzucić ubranie do kosza. Siedmiolatek może sam spakować plecak i przypilnować, by buty były na swoim miejscu. Ale czy mają gotować obiady i prasować pościel? No nie.
Czasem mam wrażenie, iż z jednej strony oczekuje się od dzieci "ogarniania się", a z drugiej – każde wspomnienie o obowiązkach to od razu kojarzy się niektórym jako "biedne dzieciństwo, które przepadnie na domowych obowiązkach". Tymczasem dzieciństwo to nie tylko zabawa. To też nauka życia. I dobrze, jeżeli ta nauka zacznie się nie od razu, ale właśnie powoli, przez wspólne sprzątanie zabawek czy podlewanie kwiatów.
Uważam, iż dzieciństwo, które daje poczucie sprawczości, to dzieciństwo, które buduje silnych dorosłych. A ty co myślisz? Czekam na maile: martyna.pstrag-jaworska@mamadu.pl.