Myśleliśmy, iż babcia pomoże z wnukami, ale zniszczyła nasz dom
Historię, którą wam opowiem, usłyszałem od bliskiej znajomej. Jej rodzina to zwykła młoda para z dwójką małych dzieci: pięcioletnią Zosią i półtorarocznym Wojtusiem. Jak wielu innych, żyli skromnie, ale szczęśliwie – mama na urlopie macierzyńskim, tata pracował.
Aż finanse zaczęły się sypać.
Gdy Wojtuś skończył półtora roku, moja znajoma, Kinga, postanowiła wrócić do pracy. Mąż się starał, ale jego zarobki ledwo starczały na podstawowe potrzeby. O opiekunce nie było mowy – usługi drogie. Jedynym rozwiązaniem wydawała się babcia, matka męża. Kobieta zgodziła się bez większego sprzeciwu. Wszyscy byli pewni: wnuki będą dla niej radością, a Kinga pomoże utrzymać rodzinę.
Kinga wychowała się w szacunku do starszych i choćby nie przyszło jej do głowy, iż babcia sobie nie poradzi – przecież wychowała własnego syna na porządnego człowieka.
Ale wszystko poszło nie tak.
Po kilku tygodniach babcia zaczęła narzekać: dzieci niewychowane, rozpuszczone, nie słuchają, ciągle bałaganią, jedzą byle jak i biegają po domu. Codziennie dzwoniła do Kingi, skarżąc się, jak ciężko jej z nimi.
— Potrzebują twojej ręki, źle je wychowujesz! — krzyczała zirytowana teściowa. — A ja, przepraszam, nie jestem niańką. Mam swoje sprawy i swoje zdrowie. Nie muszę z nimi siedzieć codziennie.
Apogeum nastąpiło, gdy oznajmiła, iż potrzebuje „oficjalnego dnia wolnego w środku tygodnia”. Kinga była w szoku: ona i mąż pracują, muszą być w firmach, a tu nagle babcia chce odpocząć. Gdzie podziać dzieci – nikogo to nie obchodzi.
Krytyka teściowej nie dotyczyła tylko wnuków. Zaczęła narzucać swoje porządki w domu syna i synowej. Raz ręczniki wiszą źle, raz kołdra „krzywo zaścielona”, a garnki stoją na niewłaściwej półce. Pewnego razu zaczęła choćby przeglądać cudzą bieliznę, tłumacząc, iż w jej domu wszystko musi być po jej myśli. Kinga z mężem początkowo znosili to w milczeniu, ale w końcu ich cierpliwość się wyczerpała.
Gdy Zosię w końcu przyjęli do przedszkola, Kinga odetchnęła z ulgą. Został tylko Wojtuś, którego jeszcze długo nie miało być w placówce. Decyzja zapadła: teściowa więcej nie będzie niańką. Kinga ograniczyła z nią kontakt – rozmowy raz na dwa tygodnie, wnuki widywała może raz w miesiącu, i to bez większej chęci po obu stronach.
Tak, babcia pomogła w trudnym momencie, ale ciągłe pretensje, naciski i próby „wychowywania wszystkich na nowo” zniszczyły resztki zaufania między nimi. Kinga powiedziała mi wprost – nie chce, by jej dzieci rosły pod taką presją. Sama wychowała się bez babcinych kazań i uważa, iż dzieci potrzebują ciepła i miłości, nie krzyków i wiecznego niezadowolenia.
Z zewnątrz może wyglądać, iż to niewdzięczna synowa. Ale gdy codziennie ktoś cię poucza, krytykuje każdy drobiazg i zamiast pomagać – utrudnia życie, chce się tylko uciec. I nie wracać.
Czasem myślę, iż dziadkowie zapominają: wnuki to nie ich dzieci. Nie muszą ich wychowywać od zera, dzień w dzień. Są od miłości, mądrych słów, czułości. Nie od nieustannego strofowania w stylu lat 80.
I Kinga postanowiła: lepiej radzić sobie samemu, choćby jeżeli trudno, niż wpuszczać pod swój dach kogoś, kto swoją obecnością niszczy wszystko. I ja to rozumiem.
A wy jak uważacie – czy babcie powinny codziennie pomagać z wnukami, czy to tylko kwestia dobrej woli, której nie można wymuszać?