Nie mogę patrzeć na ciebie w takim stanie” — mąż poszedł spać do innego pokoju, póki się nie “ogarnę

newsempire24.com 1 tydzień temu

— Brzydko mi patrzeć na ciebie w takim stanie — mąż wyszedł spać do drugiego pokoju, dopóki nie „doprowadzę się do porządku”.

Dziecko ma trzy miesiące. Trzy miesiące, odkąd żyję z poczuciem, iż straciłam nie tylko siebie, ale i tę, którą byłam wcześniej. Nie jestem tylko matką — jestem pralką, robotem kuchennym, pogotowiem ratunkowym, poduszką, na której zasypia moje dziecko, oraz workiem treningowym dla wszystkich innych. Bo w tej rodzinie najwyraźniej uważa się, iż przy tym wszystkim powinnam także wyglądać jak fotomodelka.

Przed ciążą naprawdę dbałam o siebie. Nie dlatego, iż ktoś mnie zmuszał, ale dlatego, iż sprawiało mi to przyjemność. Wypielęgnowane paznokcie, czyste włosy, gładka skóra, zgrabna figura — byłam dumna ze swojego wyglądu. choćby gdy brzuch już urósł, starałam się trzymać formę, pilnowałam diety, chodziłam na basen, by zachować kondycję. Nie jestem leniem. Byłam kobietą, która siebie kochała.

Ale po porodzie wszystko się zmieniło. Tak, jakbym nie rodziła, tylko przeszła przez operację wojskową. Ciało bolało, jakby przejechał po nim czołg. Szwy, nieprzespane noce, niekończący się płacz, karmienie, kolki, strach, iż robię coś źle. Straciłam siebie, tak, ale nie z własnej woli — dziecko pochłonęło całą moją energię, czas i siły. I nikt nie pomógł.

Mąż uważa, iż po prostu „zaniedbałam się”. Że mi „się nie chce” wyglądać dobrze. Ciekawe, jakby on to znosił, gdyby choć jeden dzień musiał żyć w mojej skórze. Jego matka, moja teściowa, w ogóle porównuje mnie do siebie: „Ja w twoim wieku z niemowlakiem wszystko zdążyłam! I piękna byłam, i mąż zadowolony”. Tyle iż ona „zdążyła”, bo zawsze ktoś jej pomagał — babcie, siostry, sąsiadki. A ja nie mam nikogo. Mama jest w innym mieście. Teściowa wpada „na herbatkę” raz w tygodniu, popatrzy na dziecko — i odchodzi z miną, jakby dokonała bohaterskiego czynu. A mąż? On „męczy się” w pracy. I tyle.

Kilka dni temu powiedział, iż „brzydzi się” patrzeć na mnie w wytartej piżamie i z nieumytą kitką na głowie. Że powinnam choć w domu „odświeżyć twarz”. Maseczka, tusz, błyszczyk — niby nic trudnego. Jemu trudno, widzisz, żyć obok kobiety, która o siebie nie dba.

To były noże wbija mi w serce. Nie — nie dramatyzuję. Było dokładnie tak. Jakby wyrwał mi serce i rozsmarował je po podłodze. Nie jestem robotem. Jest mi przykro. Jestem zmęczona. Ja też chcę spać. Ja też chcę wziąć prysznic. Ja też chcę choć pół godziny ciszy. Ale nikt tego nie widzi. Za to wszyscy widzą, iż nie umalowana. No tak. Okropieństwo.

Poszedł spać do innego pokoju. Demonstracyjnie. Jakby mówił: „Jak znów staniesz się człowiekiem — wrócę”. A póki co jesteś — zmęczonym cieniem.

Mama powiedziała bez ogródek: „Nie ma tam miłości. Koniec kropka. Rozwód”. Nie potrafię. Wciąż go kocham. Pomimo wszystko. Nie chcę burzyć naszej rodziny. Nie chcę, by moje dziecko dorastało bez ojca. Ale coraz częściej łapię się na myśli, iż może mama ma rację. Że gdyby naprawdę mnie kochał, nie patrzyłby — a widział. Nie krytykował — a pomógł. Nie odwracał się — a przytulił. I wtedy może znów poczułabym się kobietą.

Nie wiem, co robić. Na razie po prostu żyję. Dzień za dniem. Od nieprzespanej nocy do porannego płaczu. Od krzyku dziecka do oskarżycielskiego spojrzenia męża. I tylko w najrzadszych chwilach, gdy maluch zasypia, siedzę w ciemności i przypominam sobie tę, którą byłam. Piękną. Uśmiechniętą. Lekką. Pewną siebie.

I pytam: czy ona kiedykolwiek wróci?

Idź do oryginalnego materiału