Niewinna próba
Jechałam ostatnio autobusem, w którym podróżował tata z kilkuletnim synem. Chłopiec, może pięcioletni, stanął przy kasowniku z biletem w dłoni. Widać było, iż bardzo chciał zrobić to sam – z dumą udowodnić, iż potrafi poradzić sobie jak dorosły.
Rączki mu drżały, wkładał bilet nie tą stroną, próbował ponownie, uparcie, z przejęciem. To był zwykły moment dziecięcej nauki, który powinien zakończyć się uśmiechem ojca i
spokojnym: "spróbuj jeszcze raz".
Niestety, tata chłopca nie wytrzymał całej sytuacji i wybuchł. Najpierw było głośne: "No szybciej!", a potem coraz ostrzejsze słowa.
"Nawet z tym sobie nie radzisz? Naprawdę jesteś taki głupi?" – powiedział tak, by słyszeli wszyscy pasażerowie.
Publiczne upokorzenie
Chłopiec tylko spuścił głowę. Nie próbował już ponownie, bo wiedział, iż każda następna próba skończy się kolejnym ciosem słów.
Twarz miał czerwoną, a oczy wpatrzone w podłogę. I choć stał w tłumie ludzi, był kompletnie sam – zostawiony sam na sam ze wstydem, który wywołał najbliższy człowiek
I to jest właśnie dramat codzienności: dorosłym puszczają nerwy w banalnych sytuacjach. Kasownik nie działa? Dziecko się pomyliło? To przecież drobiazg. Ale w głowie sfrustrowanego ojca drobiazg staje się iskrą. Nerwy wybuchają, a ofiarą jest dziecko. Takie sceny nie zostają w pamięci rodzica, ale w sercu dziecka zapisują się na lata.
Co robili współpasażerowie? Nic. Udawali, iż nie widzą. Jedna kobieta patrzyła w okno, ktoś inny nagle zajął się telefonem.
Cisza, która mówiła głośniej niż słowa: "to nie moja sprawa". Ale czy naprawdę nie jest? Czyjeś dziecko właśnie było publicznie upokarzane, a my wszyscy wybraliśmy wygodną ślepotę.
Milczenie dzieci jest krzykiem
Najbardziej wstrząsające jest to, iż dzieci nie protestują. One nie podnoszą głosu, nie kłócą się z dorosłym. One tylko spuszczają głowę. Milczą. A to milczenie to ich sposób wołania o pomoc, której i tak nikt nie daje.
To milczenie rośnie potem w dorosłym życiu, zamienia się w brak pewności siebie, w lęk, w przekonanie, iż "do niczego się nie nadaję".
Patrząc na tę scenę, czułam ogromne poczucie wstydu – nie za dziecko, nie za jego nieporadność, ale za dorosłego, który nie potrafił pohamować gniewu. I za nas wszystkich, którzy milczeliśmy.
Przykro było patrzeć, bo wiedziałam, iż ten chłopiec zapamięta nie trudny kasownik, ale upokorzenie od własnego ojca. I iż takich dzieci w autobusach, na ulicach, w domach – jest mnóstwo.