Samotna Halinka…
Od kilku tygodni Halina przyglądała się nowej sąsiadce, która wprowadziła się na pierwsze piętro, do mieszkania naprzeciwko. Nową lokatorką była Kasia. Miała około trzydziestu lat, a jej córeczka – tylko cztery. Kobieta rozwiodła się z mężem i teraz żyła samodzielnie, a małą zabierała do przedszkola w pobliskim parku.
Halinka gwałtownie się z Kasią zaprzyjaźniła – ledwo zaczęły się witać i uśmiechać przy spotkaniach, a już po tygodniu zostawiała u niej Olę w sobotnie wieczory.
– To spokojne dziecko – tłumaczyła Kasia – będzie bawić się lalkami na dywanie, a ty rób swoje. Dzięki, iż pomagasz. Mam dziś spotkanie, ale wrócę przed nocą.
Halina tylko wzruszyła ramionami, ale gdy Kasia wybiegła z klatki, dotarło do niej, iż młoda rozwódka poszła na randkę.
– Spotkanie, no cóż… – szepnęła Halinka, patrząc czule na dziewczynkę, która, jak przepowiedziała matka, już rozkładała zabawki w kącie pokoju.
Halina nie miała szczęścia w miłości. Miała dwadzieścia osiem lat – wiek, gdy większość kobiet rodzi dzieci u boku ukochanego męża. A u niej nie było ani jednego, ani drugiego.
– To przez to, iż jesteś staroświecka – mówiły koleżanki – całe dni szydełkujesz, zamiast wyjść, potańczyć, spotkać się z ludźmi. Tak można przesiedzieć całą młodość, czekając na księcia z bajki…
Halinka zgadzała się, ale nic nie zmieniała. Była nieśmiała z powodu lekkiej tuszy i nie uważała się za piękność – miała przeciętną urodę.
Teraz, gdy wieczorami często gościła u siebie czteroletnią Olę, z którą się zaprzyjaźniła, nie mogła zrozumieć, jak matka może zostawiać takie cudowne dziecko, biegnąc na randkę z obcym mężczyzną…
Dla Haliny rodzina, a zwłaszcza dzieci, były jak dar od Boga. Pokochała dziewczynkę całym sercem – czytała jej książki, bawiła się, lepiła z plasteliny.
– Halinko, nigdy ci się nie odwdzięczę – szeptała Kasia, odbierając półśpiącą córkę późnym wieczorem – jesteś moim wybawieniem.
– A ojciec? – zapytała kiedyś Halina – odwiedza Olę? Często go wspomina, chyba tęskni.
– Odwiedzałby, ale teraz jest w delegacji. Ach, te jego wyjazdy! Raz miesiąc, raz dwa… Przez to się rozwiedliśmy. Ale niedługo wróci i będzie ci lżej, bo zabierze ją na spacery. Kocha ją i zasypuje zabawkami, co zupełnie niepotrzebne. Lepiej, żeby dał więcej pieniędzy… – zaśmiała się cicho Kasia.
I rzeczywiście, niedługo pojawił się ojciec dziewczynki. Wysoki, jasnowłosy mężczyzna złapał Olę przed blokiem i długo nie puszczał z objęć. Halina przypadkiem zobaczyła to przez kuchenne okno i choćby uroniła łzę – tak szczerze cieszyli się sobą.
Kilka dni później Halina poznała Jacka – ojca Oli. Akurat dziewczynka była u niej. Stało się już tradycją, iż Ola wpadała do „cioci Halinki”, żeby pobawić się lub obejrzeć bajki, gdy mama szła na zakupy. Tym razem ojciec znalazł córkę u Haliny.
– Dziękuję bardzo – mówił – iż opiekujesz się Olą… I bardzo cię lubi. Zawsze mówi: „moja Halinka”.
– Tato, tato, chodź z nami na herbatę! – zawołała dziewczynka, kończąc jeść drożdżówkę w kuchni.
– Słusznie, zostańcie. Właśnie usiedliśmy do herbaty, trzeba dokończyć. I ciebie poczęstujemy – zaprosiła Halina.
Wszedł do kuchni, usiadł z córką przy stole i też skosztował ciasta.
– Naprawdę domowe? – zdziwił się.
– Oczywiście – odpowiedziała Halinka – bierz więcej, na zdrowie… Uwielbiam piec, stąd ta moja lekka tusza… Ale zamierzam się odchudzić.
– Po co? – znów się zdziwił Jacek – bardzo ci w tym, jaka jesteś… I wcale nie myślałem, iż młode kobiety jeszcze pieką ciasta. Myślałem, iż tylko babcie, i to na wsi, przed świętami.
Roześmiali się, a Ola dołączyła do ich radości, podsuwając ojcu kolejny kawałek.
– Jak podrosnę, Halinka nauczy mnie piec, a ja będę was częstować! – oznajmiła.
– Świetny pomysł – zgodził się Jacek – ale już czas na spacer, bo mama niedługo cię zabierze.
– Mama dopiero wieczorem – gwałtownie odpowiedziała dziewczynka, a Halina milczała.
Jacek spochmurniał. niedługo zabrał córkę na podwórko. Po spacerze znów przyprowadził ją do Haliny, a ta cicho zapytała:
– Nie mógłbyś zabierać Oli do siebie na noc? Tęskni…
– Myślałem o tym. Pracuję od rana w fabryce, mieszkam na drugim końcu miasta… Szkoda by mi było ją tak wcześnie budzić. A tu ma przedszkole blisko i matkę… – znów spuścił wzrok – ale dziękuję ci za pomoc. Może wymienię mieszkanie, żeby być bliżej…
Gdy następnym razem Jacek przyszedł po Olę, zaproponował wspólny spacer.
Halinka nie spodziewała się zaproszenia i zaczęła odmawiać, ale Ola zawisła na jej ramieniu:
– Chodź, pokażę ci, jak umiem lepić babki z piasku!
Musiała pójść. W pobliskim parku była świetna piaskownica. Cieszyli się razem, patrząc, jak Ola bawi się z innymi dziećmi, co chwilę oglądając się na nich. Spacerowali prawie do zmroku – letni wieczór był ciepły.
Jacek wyraźnie nerwowy, iż Kasi nie ma w domu, a córka zostawiana jest u sąsiadki, mruknął:
– Kiedy ona się wreszcie wyszumi… To przez jej ciągłe imprezy się rozwiedliśmy.
Halinka milczała.
– Płaci ci przynajmniej za opiekę? – spytał, gdy wracali.
Halina potrząsnęła głową.
– To znaczy, iż nie żyjesz własnym życiem. Nie możesz iść na randkę, odpocząć, po prostu spać… – zirytował się Jacek – myślałem, iż macie umowę!
Halinka westchnęła:
– Traktujemy to jak sąsiedzką pomoc. A Ola stała się moją przyjaciółką.
– A twoje życie, Halinko? – zapytał wprost Jacek – byłaś zamężna? Ktoś jest?
– Nie byłam, nie wyszłam, dzieci nie mam… niestety.
– Hm… – odparł tylko, a potem pocałował córkę i próbował zostawić pieniądze w przedpokoju.
Halina stanowczoHalinka spojrzała w oczy Jacka i nagle zrozumiała, iż właśnie znalazła to, o czym marzyła – rodzinę, miłość i dom pełny dziecięcego śmiechu.