Nowa żona syna z dwójką dzieci: codzienność zamieniła się w koszmar

newsempire24.com 3 dni temu

Minęły już trzy lata, odkąd mój syn Krzysztof wprowadził do naszego domu nową żonę z dwójką dzieci z poprzedniego małżeństwa. Wtedy choćby nie przypuszczałem, iż moje życie zamieni się w istny koszmar. Najpierw zapewniał, iż to tylko na chwilę, iż zatrzymają się u mnie na kilka miesięcy, dopóki nie znajdą własnego mieszkania. Ale trzy lata minęły, a „tymczasowe” stało się stałe. Co gorsza, jego żona Jolanta jest w ciąży. Każdy dzień mojej starości przypomina teraz prawdziwą udrękę.

Mieszkamy w typowej kawalerce na jednym z blokowisk. W tym momencie w mieszkaniu jestem ja, mój syn, jego ciężarna żona i jej dwójka dzieci. niedługo dołączy kolejny maluch. Nie mam pretensji do Jolanty – zwraca się do mnie z szacunkiem, nie podnosi głosu. Ale nie chce i nie potrafi niczego zrobić w domu. Choć dzieci chodzą do przedszkola, ona nie pracuje, tylko siedzi w internecie lub spotyka się z koleżankami. Czasem robi sobie manicure – choćby boję się zapytać, za czyje pieniądze.

Krzysztof pracuje, to prawda. Ale jego pensja ledwo starcza na jedzenie i czynsz, zwłaszcza z taką gromadką. Resztę kosztów pokrywam ja. Moja emerytura i dodatkowa praca: codziennie od piątej rano myję podłogi w dwóch biurach, a przed ósmą wracam do domu. Wydawałoby się, iż można by odpocząć, ale gdzie tam – w zlewie stos naczyń po rodzinnych śniadaniach, obiad jeszcze nie gotowy, pranie nie uprane, podłoga nie zamieciona. A wszystko to spada na mnie.

Jolanta, zanim zaszła w ciążę, przynajmniej robiła zakupy, czasem coś ugotowała. Teraz – zupełnie nic. Mówi, iż brzuch ciąży. Odprowadza dzieci do przedszkola i znika. Wraca do domu razem z Krzysztofem na obiad, ale przecież coś trzeba jeść – gotować, nakrywać, potem sprzątać. Czy ona to robi? Oczywiście, iż nie. Wszystko na mojej głowie. I już nie daję rady.

Raz odważyłem się porozmawiać z synem. Krzyśku, może pomyślelibyście z Jolą o wynajęciu czegoś dla siebie? Przecież w tej kawalerce jest nas za dużo. Tylko wzruszył ramionami: „Tato, połowa mieszkania jest moja, na wynajem nie stać. Trzeba wytrzymać.” Jakby ktoś nożem przeciągnął mi po sercu. Całe życie żyłem dla niego, dla rodziny. A teraz – mam „wytrzymywać”?

Miesiąc temu miałem zawał. Upadłem na kuchni, patelnia omal nie spadła ze stołu. Zabrali mnie karetką. Lekarz powiedział: odpoczynek, zero stresu. Ale jak tu odpocząć, kiedy w domu codziennie jest jak w cyrku?

Dzieci oczywiście nie są winne. Ale one, ciężarna Jolanta i obojętność syna zmieniły moją starość w niekończące się zmęczenie. Po obiedzie staram się choć na godzinę położyć – nogi bolą, krzyż trzeszczy. Ale potem znów wstaję, gotuję kolację, sprzątam. Wieczorem dom zamienia się w istne piekło: dzieci krzyczą, biegają, biją się, płaczą. Spokój w tych czterech ścianach to już dawno zapomniana luksus.

Coraz częściej łapię się na myśli, iż jedyne wyjście to wziąć kredyt i wynająć sobie jakąś maleńką kawalerkę. Gdzie będzie cicho. Gdzie nikt nie będzie tłuc garnków, rzucać zabawkami ani czekać, aż im podam jedzenie. Gdzie w końcu będę mógł odetchnąć.

Ale boję się. Boję się zostać sam. Boję się brać kredyt na stare lata. A jednak jeszcze bardziej przeraża mnie to, iż każdego dnia czuję się jak służący we własnym domu. W domu, w którym myślałem, iż spotka mnie spokojna starość, pełna ciepła i troski. A zamiast tego – ręce wyszorowane do krwi i puls bijący jak oszalały.

Idź do oryginalnego materiału