«Odeszłam, bo nie mogłam już tego znieść»: jak mój mąż pewnego dnia postawił mnie przed faktem dokonanym i przyprowadził obce dzieci do domu
Poznałam Piotra, gdy jego małżeństwo już dawno się rozpadło. Był wolny, po rozwodzie, spokojnie mieszkał sam i wydawał się zrównoważony, opanowany, rozsądny. Wtedy myślałam, iż to właśnie ten człowiek, z którym można zbudować prawdziwą przyszłość. Nigdy nie mówił o swojej byłej. Ani złego słowa, ani wspomnienia — jakby tamten rozdział jego życia w ogóle nie istniał.
Nie nalegałam. Nie chciałam wchodzić w przeszłość, bo u nas wszystko układało się dobrze. Zeszliśmy się bardzo gwałtownie — od pierwszej rozmowy wiedzieliśmy, iż patrzymy na wiele spraw podobnie. Wyprowadziliśmy się razem niemal od razu. Żyliśmy spokojnie, bez burz i histerii. Jedno wiedziałam na pewno — Piotr miał dwoje dzieci z poprzedniego związku. Odwiedzał je, kupował prezenty, czasem zostawał u nich do wieczora. Nie brałam udziału w ich życiu. Jego była żona nienawidziła mnie zajadle, dlatego nie było mnie przy dzieciach.
Po czterech latach pobraliśmy się. Tego samego dnia dowiedziałam się, iż jestem w ciąży. To był szczęśliwy moment — Piotr promieniał z radości, przytulał mnie, krzątał się, dbał, w nocy biegał po truskawki i lody. Czułam się kochana. Wszystko było prawdziwe. Aż do pewnego wieczoru.
Wrócił z wizyty u dzieci i powiedział sucho: «Agnieszko, moje dzieci będą z nami mieszkać. Kasia (jego była) wyjechała za granicę z nowym partnerem. Nie wiem, kiedy wróci. Dzieci zostawiła na mnie». Milczałam. Nie krzyczałam, nie robiłam sceny. Słuchałam tylko, jak w mojej głowie wali się właśnie zbudowany dom z marzeń. choćby on nie zapytał, nie wyjaśnił — po prostu postawił mnie przed faktem.
Po tygodniu dzieci były u nas. Próbowałam sobie poradzić. Gotowałam, sprzątałam, starałam się nawiązać kontakt. Ale dzieci mnie nie akceptowały. Ignorowały moje prośby, odmawiały jedzenia tego, co przygotowałam, rozrzucały rzeczy po domu, śmiały mi się w twarz i nazywały obcą. Pewnego dnia starsze rzuciło we mnie talerzem z makaronem. Płakałam w łazience, trzymając dłonie na brzuchu.
Piotr mówił: «Agnieszka, no wytrzymaj… to przecież dzieci». A ja patrzyłam na niego i myślałam — a kim ja jestem? Jestem w ciąży. Jestem kobietą, która zgodziła się być twoją żoną. Ale nie skłosyłam się zostać macochą wbrew własnej woli.
Po miesiącu nie wytrzymałam. Spakowałam rzeczy i pojechałam do mamy. Tam po raz pierwszy od dawna mogłam się wyspać. Zjeść w spokoju. Oddychać. Mąż przyjechał po tygodniu, zły, obrażony, mówił, iż jestem zdrajczynią. Po prostu zamknęłam drzwi. Odeszłam.
Wzięłam rozwód. I nie żałuję.
Minęło pięć lat. Mam wspaniałą córeczkę, dla której żyję. Mam nowego partnera, którego nazywa tatusiem. Jesteśmy rodziną. A Piotr? Został z tymi dziećmi. Ich matka nigdy nie wróciła. Nie żałuję swojej decyzji. Wtedy wybrałam siebie. Wybrałam dziecko pod sercem. Wybrałam życie bez bólu i poczucia winy. I za każdym razem, gdy patrzę na moją córkę, wiem, iż postąpiłam słusznie.
Czasem trzeba odważnie powiedzieć «dość», by znów odnaleźć siebie.