«Odeszłam, bo nie byłam w stanie już tego znieść»: jak mój mąż pewnego dnia postawił mnie przed faktem dokonanym i przyprowadził do domu obce dzieci
Z Krzysztofem zaczęliśmy się spotykać, gdy jego małżeństwo już dawno się rozpadło. Był wolny, po rozwodzie, spokojnie mieszkał sam i wydawał się zrównoważony, opanowany, rozsądny. Wtedy myślałam, iż to właśnie ten człowiek, z którym można zbudować prawdziwą przyszłość. Nigdy nie mówił o swojej byłej żonie. Ani złego słowa, ani wspomnienia – jakby tego rozdziału w ogóle nie było.
Nie nalegałam. Nie chciałam zaglądać w przeszłość, bo u nas wszystko układało się dobrze. Zbliżyliśmy się bardzo gwałtownie – od pierwszej chwili wiedzieliśmy, iż patrzymy na wiele spraw tak samo. Zamieszkaliśmy razem niemal od razu. Żyliśmy spokojnie, bez burz i awantur. Tylko jedno wiedziałam na pewno – Krzysztof miał dwoje dzieci z poprzedniego związku. Odwiedzał je, kupował prezenty, czasem zostawał u nich do wieczora. Nie brałam udziału w ich życiu. Jego była żona nienawidziła mnie z całej siły, dlatego nie było mnie przy dzieciach.
Po czterech latach wzięliśmy ślub. I tego samego dnia dowiedziałam się, iż jestem w ciąży. To była chwila szczęścia – Krzysztof promieniał radością, tulił mnie, krzątał się, dbał, biegał nocą w poszukiwaniu truskawek i lodów. Czułam się kochana. Wszystko wydawało się prawdziwe. Aż do pewnego wieczoru.
Wrócił z wizyty u dzieci i rzucił krótko: «Magda, moje dzieci będą z nami mieszkać. Ewa (jego była) wyjechała za granicę z nowym partnerem. Nie wiem, kiedy wróci. Dzieci zostawiła na mnie». Milczałam. Nie krzyczałam, nie robiłam scen. Tylko słyszałam, jak w mojej głowie wali się właśnie zbudowany dom marzeń. choćby nie zapytał, nie wytłumaczył – po prostu postawił mnie przed faktem.
Po tygodniu dzieci były u nas. Próbowałam sobie poradzić. Gotowałam, sprzątałam, starałam się nawiązać kontakt. Ale dzieci mnie nie akceptowały. Ignorowały moje prośby, odmawiały jedzenia moich dań, rozrzucały rzeczy po całym domu, śmiały mi się w twarz i nazywały obcą. Pewnego dnia starszy rzucił we mnie talerzem z makaronem. Płakałam w łazience, trzymając dłonie na brzuchu.
Krzysztof mówił: «Magda, no wytrzymaj… to przecież dzieci». A ja patrzyłam na niego i myślałam – a kim ja jestem? Jestem w ciąży. Jestem kobietą, która zgodziła się być twoją żoną. Ale nie składałam przysięgi, iż zostanę macochą wbrew własnej woli.
Po miesiącu nie wytrzymałam. Spakowałam rzeczy i pojechałam do matki. Tam po raz pierwszy od dawna mogłam się wyspać. Zjeść w spokoju. Oddychać. Mąż przyjechał po tygodniu, był złośliwy, obrażony, mówił, iż jestem zdrajczynią. Po prostu zamknęłam drzwi. Odeszłam.
Złożyłam pozew o rozwód. I nie żałuję.
Minęło pięć lat. Mam cudowną córkę, dla której żyję. Mam nowego partnera, którego nazywa tatą. Jesteśmy rodziną. A Krzysztof? Został z tymi dziećmi. Ich matka nigdy nie wróciła. Nie żałuję swojej decyzji. Wtedy wybrałam siebie. Wybrałam dziecko pod sercem. Wybrałam życie bez bólu i poczucia winy. I za każdym razem, gdy patrzę na swoją córkę – wiem, iż postąpiłam słusznie.
(Notatka na marginesie: czasem odejść to nie porażka, a jedyny sposób, by ocalić siebie.)