„Z mężem odmawialiśmy sobie wszystkiego dla córek, a teraz jestem sama i nikomu niepotrzebna” – za co takie traktowanie od własnych dzieci?
Kiedy nasze córki Dorota i Kasia dorosły, odetchnęliśmy z ulgą. Myśleliśmy, iż najgorsze już za nami, bo przez tyle lat dźwigaliśmy wszystko na własnych barkach. Oboje pracowaliśmy w fabryce, żyliśmy bardzo skromnie. Pensje – grosze. Ale dbaliśmy, żeby dziewczyny nie czuły się gorsze od innych. Zawsze miały w co się ubrać, co wziąć do szkoły, pieniądze na zeszyty czy bilet do kina.
My z mężem prawie nigdy nie pozwalaliśmy sobie na żadne przyjemności. Nie pamiętam, kiedy ostatnio kupiłam sobie nowy płaszcz – wszystko szło na dzieci. Córki poszły na studia, jedna po drugiej. I znowu wydatki. Stypendia ledwo starczały na bilet autobusowy, więc dokładaliśmy. Kupowaliśmy ubrania, płaciliśmy za akademik, pomagaliśmy z jedzeniem. Na nowo nauczyłam się liczyć każdą złotówkę. Ale nigdy nie żałowałam – byleby one miały wszystko, czego potrzebują.
Po studiach obie wyszły za mąż. Cieszyliśmy się – dzieci się ustatkowały. A potem gwałtownie pojawili się wnuki – dwóch chłopców, jeden u starszej, drugi u młodszej. I zaczęło się od nowa. Po macierzyńskim obie córki stwierdziły, iż żłobek to za wcześnie, i poprosiły mnie o pomoc. Byłam już na emeryturze, ale dorabiałam jako sprzątaczka, żeby jakoś wiązać koniec z końcem. Pogadaliśmy z mężem i postanowiliśmy – ja zajmuję się wnukami, on dalej pracuje.
Tak żyliśmy – dwie emerytury i jego pensja. Zięcie założyli wspólną firmę i z czasem biznes im się rozkręcił. Cieszyliśmy się ich sukcesem. jeżeli prosili o pieniądze, nigdy nie odmawialiśmy – jak można, przecież to nasze dzieci.
Aż pewnego dnia wszystko się zawaliło. Mąż poszedł do pracy i… nie wrócił. Zawał. Nie zdążyli go uratować. Czuję, jakby ziemia ode mnie uciekła. Przeżyliśmy razem 42 lata – nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Zostałam sama. Córki na początku wpadały, zabierały wnuki, potem posłali ich do przedszkola. A potem… jakby mnie wyrzucili z pamięci.
I zrozumiałam wtedy, iż moja emerytura to grosze. Wcześniej jakoś się kręciło, bo był dochód męża. A teraz? Rachunki, jedzenie, leki… czasem stoję w aptece i wybieram: tabletki czy chleb. Kiedy córki w końcu do mnie zajrzały, zebrałam się na rozmowę.
Cicho powiedziałam: „Dziewczyny, gdybyście mogły choć trochę pomóc z opłatami, miałabym na leki…” Starsza choćby nie dała mi dokończyć – powiedziała, iż oni też ledwo wiążą koniec z końcem, iż wszystko drogie. A młodsza… choćby nie odpowiedziała, jakby nie usłyszała. I potem cisza. Ani telefonu, ani wizyty.
Zostałam sama w mieszkaniu, otoczona zdjęciami, rysunkami wnuków, malutkimi bucikami, które sama dla nich robiłam na drutach. Nikt już nie przychodzi. Nikt nie zapytał, jak się czuję. Nikt choćby nie sprawdził, czy jeszcze żyję. A przecież kiedyś byłam dla nich całym światem. Gotowałam kaszę, prasowałam ubrania, bujałam wózkiem po nocach. Uczyłam je mówić, czytać, wstawałam na każde ich zawołanie.
Teraz siedzę przy oknie i patrzę, jak inne babcie idą z wnukami za rękę, śmiejąc się. A u mnie – tylko pustka. I gorycz. Bo nie rozumiem, co zrobiłam źle. Kiedy przestałam być im potrzebna? Czy dzieci naprawdę tak łatwo zapominają wszystko, co dla nich zrobiliśmy?
Nie proszę o wiele. Nie chcę ich pieniędzy ani prezentów. Chcę tylko odrobinę ciepła, parę słów, telefon raz na tydzień. Żeby zapytali: „Mamo, jak się masz?” Żeby wnuki wpadły choć na chwilę. Ale widocznie to dla mnie zbyt wiele.
Z każdym dniem coraz trudniej mi wierzyć, iż o mnie przypomną. Ale przez cały czas czekam. Bo serce matki nie umie przestać czekać. choćby gdy boli. choćby gdy jest ciężko. choćby gdy czujesz, iż cię zdradzili.