Chodzenie po górach z dzieckiem, choćby małym, to świetny sposób spędzania czasu. I bezpieczny, o ile przestrzega się paru niezbyt skomplikowanych zasad. Jedna z nich dotyczy mieszkania w górskich schroniskach. jeżeli się w takim miejscu meldujemy, to przed wyjściem na szlak powinniśmy zgłosić, w jaki rejon się wybieramy i o której godzinie mniej więcej planujemy wrócić. A jeżeli po jakimś czasie te plany z jakiegoś powodu się zmienią, to trzeba do schroniska zadzwonić i poinformować, iż nocujemy w innym miejscu.
Nocna akcja w deszczu
O tej zasadzie zapomniała kobieta, która w sobotę 10 maja wyszła na szlak ze schroniska Chatka na Rogaczu w Beskidach. Towarzyszyło jej 4-letnie dziecko oraz jedna dorosła osoba. Cała trójka miała tam wrócić na noc, bo w pokoju zostawiła swoje rzeczy osobiste. Nie wrócili, do tego kobieta nie odbierała telefonu, więc około 23 obsługa schroniska zawiadomiła policję, a ta zadzwoniła do Centrali Grupy Beskidzkiej GOPR w Szczyrku.
Dla ratowników takie zgłoszenie to sygnał, iż mogło stać się coś złego. Ruszyli więc na poszukiwania. Kilkunastu goprowców ruszyło na szlaki, sprawdzono też pobliskie schronisko na Magurce Wilkowickiej, gdzie zaginiona trójka miała zamówiony nocleg na kolejny dzień. Tam ich jednak nie było. Sprawa zaczęła wyglądać dramatycznie, bo – jak relacjonują goprowcy – "warunki pogodowe znacznie się pogorszyły, intensywny deszcz, niska temperatura i ograniczona widoczność do kilku metrów dodatkowo komplikowały sytuację".
Zagadka wyjaśniła się przed godziną 3 nad ranem. Wtedy policjanci, którzy też brali udział w akcji poszukiwawczej, ustalili, iż kobieta z dzieckiem i towarzyszem… spokojnie sobie śpią w jednym z hoteli w Bielsku-Białej. Nie zgubili się, nie groziło im niebezpieczeństwo, nie potrzebowali pomocy. Nocne poszukiwania w chłodzie i deszczu, w które zaangażowano 15 ratowników GOPR i kilku policjantów, była więc zupełnie niepotrzebna. I nie byłoby jej, gdyby bohaterka tej historii zadzwoniła do Chatki na Rogaczu i powiedziała: "Dziś nie wrócimy na noc". Albo gdyby odebrała telefon, gdy to do niej dzwoniono, by sprawdzić, czy jest bezpieczna. Kilka sekund rozmowy wystarczyłoby, żeby ratownicy nie musieli przez parę godzin latać po górach.
Goprowcy opisali tę nietypową akcję na swoim Facebooku. A relację zakończyli apelem do turystów. "Jeśli korzystasz z noclegów w schroniskach lub chatkach górskich, a Twoje plany zmienią się lub zdarzy się inna sytuacja losowa – poinformuj o tym obsługę. W przeciwnym razie w niektórych sytuacjach może zostać uruchomiona procedura poszukiwawcza, która angażuje wielu ratowników i znaczące środki" – napisali. I naprawdę warto wziąć sobie tę prośbę do serca.