Pasożyt jako zięć, czyli jak moja córka wymieniła rozsądek na miłość

polregion.pl 1 miesiąc temu

Gięcie-parazyt, czyli jak moja córka zamieniła zdrowy rozsądek na miłość

Gdy moja Ania po raz pierwszy przyprowadziła swojego chłopaka do naszego domu, serce ścisnęło mi się złym przeczuciem. Coś w spojrzeniu tego zarozumiałego młodzika, w jego manierach, w tej sztucznej pewności siebie od razu mnie zaniepokoiło. Nie mężczyzna, ale paw – strojny, gadatliwy, z uśmiechem od ucha do ucha, a pod tą błyskotliwą powierzchownością tylko pustka. Nierozważny, lekkomyślny, wiecznie niezadowolony. Pracę zmienia częściej niż ludzie buty na sezon. Tu mu płacą za mało, tam szef jest „niedojrzały”, a gdzie indziej grafik „mu nie pasuje”. Krótko mówiąc, za każdym razem winni są wszyscy – tylko nie on.

Próbowałam otworzyć córce oczy. Płakałam, błagałam, tłumaczyłam, iż mężczyzna powinien być opoką, szczególnie w małżeństwie. Ale Ania była oślepiona uczuciem, nie słyszała mnie. Mąż – jej ojciec – machnął ręką: „Dorosła, niech się uczy na własnych błędach, naszą rolą jest być obok”. I ja próbowałam się pogodzić. W końcu szczęście córki ważniejsze niż moje przeczucia. Ale jak zachować spokój, gdy przez lata wychowywałam, inwestowałam w nią całe serce, a ona nagle wiąże życie z tym bezczynnym pasożytem?

Zrobiliśmy dla niej wszystko: skończyła prestiżową uczelnię, kupiliśmy jej mieszkanie, podarowaliśmy murowany samochód. Wszystko, żeby miała łatwo i wygodnie. A ona – proszę bardzo! – w wieku 25 lat wychodzi za człowieka, który nie potrafi niczego poza narzekaniem.

Ślub jednak się odbył. Byłam na nim, ale bez euforii – tylko dla Ani. Potem zaczęło się ich wspólne życie. Na początku jeszcze jakoś szło. Dopóki Ania pracowała, trzymali się jako tako. Ale gdy tylko poszła na macierzyński – zaczęło się. Telefony: „Mamo, pomóż finansowo, muszę kupić jedzenie…”. Oczywiście pomagałam. Kocham córkę i wiem, jak to jest być młodą mamą. Ale przecież ma męża! Gdzie on jest w tej układance?

Wkrótce stało się jasne: zięć znów rzucił pracę. I nie dlatego, iż trudno znaleźć zatrudnienie. On po prostu nie chce. Leży w domu, z telefonem lub przed telewizorem, i wymyśla wymówki. Jego rodzice mieszkają gdzieś w okolicach Lublina, choćby nie przyjechali na wesele, zero pomocy z ich strony. Wszystko spoczywa na nas.

Długo milczałam. Wiedziałam: każde słowo przeciw ukochanemu Ani to kłótnia. Ale w końcu nerwy puściły. Powiedziałam im wszystko wprost: „Ty, Krzysiu, jesteś dorosłym mężczyzną, a zachowujesz się jak nastolatek. Nie chcesz pracować, nie potrafisz utrzymać rodziny. Po co w ogóle jesteś?”

Po tej scenie Ania się obraziła, urządziła awanturę. Krzysio nagle „przypomniał sobie”, iż jest mężczyzną, i znalazł pracę. Ale, jak zwykle, starczyło go na kilka miesięcy. Potem znów rzucił – „toksyczna atmosfera”, „nie ta ekipa”, „grosze płacą”. Ania, jak nakręcona, znów go tłumaczyła: „Mamo, ty nie rozumiesz, tam naprawdę był okropny szef…”.

Aż pewnego dnia, gdy przyjechałam z torbami zakupów, znów zobaczyłam go na kanapie z pilotem, a córkę z dzieckiem na rękach i podkrążonymi oczami. Wtedy straciłam cierpliwość. Znowu zaproponowałam: „Może chociaż kurierem się zatrudnisz? Samochód masz, prawo jazdy też”. Spojrzał na mnie, jakbym kazała mu ładować węgiel z Ukraińcami. Stwierdził, iż taka praca „nie dla niego”. Spytałam: „A siedzenie z dzieckiem – dla ciebie?”. Usłyszałam, iż „to też nie męskie zajęcie”.

Wtedy podjęłam decyzję. Twardą. Niepopularną. Ale jedyną słuszną: „Albo wstajesz z kolan i bierzesz odpowiedzialność, albo koniec z pomocą. Nie będziemy cię ciągnąć na naszych karkach”. Ania znowu urządziła scenę, oskarżyła nas o brak serca. Mówi: „Nie rozumiecie, ja go kocham!”. Tak, już trzy lata „nie rozumiemy”. Ale może czas zrozumieć siebie?

Córki i wnuczki nie porzucimy. Zawsze przyjmiemy, nakarmimy, pomożemy. Ale zięć… Ta sprawa jest dla nas zamknięta. Nie jesteśmy fundacją charytatywną. Mąż całkowicie mnie poparł. choćby powiedział: „Lepiej sama, niż z takim balastem”. Mamy nadzieję, iż Ania w końcu się obudzi. Chociażby dla dobra dziecka.

A tymczasem… Uczymy się kochać córkę na odległość – by nie cierpieć samym. Bo jeżeli sama nie zobaczy, w jakim bagnie utknęła, nikt jej nie pomoże.

Idź do oryginalnego materiału